Wielka miłość to gra przypadku. Na kogo pada, na tego pada – tym gorzej dla tych, na których nie pada.
Milena zapamiętała te słowa, choć dziś nie potrafiła już powiedzieć, od kogo to usłyszała czy gdzie to przeczytała. Pomyślała, że na nią chyba nie padło, bo rozwodziła się już po roku małżeństwa.
Na początku nie chciała angażować adwokata, przecież nie mieli z Romkiem ani dzieci, ani majątku do podziału. Mieszkanie jeszcze przed ślubem należało do Romana. Ale zmieniła zdanie, kiedy dowiedziała się, że mąż będzie miał mecenasa. Po co? Może po to, żeby ją pognębić? W tej sytuacji, gdy kolega z pracy polecił jej, jak twierdził, bardzo dobrego prawnika, od razu się zgodziła.
Kiedy pan mecenas otworzył jej drzwi swojego mieszkania (zaskoczył ją tym zaproszeniem do domu!), pomyślała, że to nie może być przypadek. Stał bowiem przed nią sobowtór jej pierwszej miłości z liceum. Marek, po prostu Marek! Tylko piętnaście lat starszy! A już całkiem zbił ją z tropu, gdy usłyszała jego piękny męski głos. Po prostu hipnotyczny. I potem jeszcze to poczucie, że jest najważniejsza. Mecenas Rafał M. nie odrywał od niej pięknych szarych oczu, gdy opowiadała o swoim nieudanym małżeństwie. – Wszystko będzie dobrze – obiecał jej. – Cały czas będę przy pani.
Po rozwodzie spotkała się z Rafałem M. jeszcze dwa razy. Za każdym długo o to zabiegała. Potem już nie chciał się z nią spotykać. Nie rozumiała dlaczego. Przecież nadawali na tych samych falach, nie to co z byłym mężem. W końcu zadzwoniła do niej żona mecenasa i poradziła, żeby Milena przestała nękać jej męża, bo to się dla niej źle skończy. Przepłakała całą noc, a później przyszła do mnie, żebym potwierdziła, że jej serce się nie myli, że znalazła wielką miłość, bo tym razem na nią padło.
– Rafał i ja jesteśmy sobie pisani. Zobaczyłam to w jego oczach w pierwszej chwili naszego spotkania. Obiecał mi tamtego dnia, że będzie przy mnie cały czas... – powiedziała, patrząc, jak rozkładam karty.
– Ten mężczyzna kocha swoją żonę – zaczęłam niezbyt ostrożnie.
– A znaki? Źle je odczytałam? Jestem pewna, że los dał mi szansę naprawienia mojej nieszczęśliwej miłości sprzed lat, stąd to podobieństwo Rafała do Marka... – upierała się.
– Los być może da pani szansę, ale nie teraz i nie z tym mężczyzną.
– Być może? Nie teraz? Inny mężczyzna mnie nie interesuje – skwitowała.
reklama
Milena wynajęła mieszkanie niedaleko domu mecenasa. Rano krążyła pobliskimi ulicami, wypatrując go, gdy wychodził z domu. Najczęściej widywała go z żoną. Wtedy chowała się i tylko patrzyła z daleka. Gdy któregoś wieczora stanęła z nim twarzą w twarz, zobaczyła strach w jego pięknych szarych oczach. A może pogardę? Najszybciej jak mogła wyniosła się do innej dzielnicy. Ale jeszcze długo lizała rany.
Koło Wielkanocy następnego roku dostrzegła wokół siebie wiosnę, kupiła modne ciuchy i przestawiła meble w wynajmowanym mieszkaniu. Zaczynała nowe życie. Święta postanowiła spędzić z przyjaciółmi. Przygotowała też swoją święconkę. Do kościoła przyszła z koszyczkiem przykrytym koronkową serwetką. Było w nim to, co zwykle, i... porcelanowy słonik zamiast baranka.
Milena postawiła swoją święconkę na środku ogromnego stołu pełnego całkiem małych i nieco większych koszyczków. Dopiero następnego dnia odkryła, że wróciła do domu z nieswoją święconką. Serwetka była taka sama, podobnie jak reszta, tylko zamiast słonika był okropny cukrowy baranek. – No to koniec ze mną – powiedziała Milena do swojej ukochanej babci, której zawsze mówiła o sobie różne rzeczy. – Bez tego słonika nie spotka mnie już nic szczęśliwego.
Po świętach zostawiła na plebanii kartkę informującą o nieszczęsnej zamianie święconek, ale nikt się nie zgłosił. Wtedy znowu przyszła do mnie.
– Niedawno poznała pani mężczyznę, który nie może o pani zapomnieć... – wyrecytowałam jak jakieś cudowne zaklęcie.
– E tam, to tylko kuzyn przyjaciółki – wyjaśniła. – Ale co dalej z moim życiem? Czy utrata talizmanu to przypadek czy zły znak?
– Ani jedno, ani drugie – powiedziałam. – Raczej przeznaczenie.
– Czyli co mam robić? – była kompletnie zbita z tropu.
– Zaufać swojemu sercu – poradziłam.
Wkrótce dowiedziałam się, że Milena zaczęła spotykać się z Adamem – „tylko kuzynem przyjaciółki"! Szybko podjęli decyzję o wspólnym mieszkaniu. I to ona wprowadziła się do Adama. Nie chciała tego przyznać głośno, ale była z nim naprawdę szczęśliwa. Nie wiadomo kiedy minęły im jesień i zima. Wielkanoc wypadała w tamtym roku w kwietniu. Milena i Adam od dawna planowali wyjazd nad morze, ale zdecydowali, że jednak te pierwsze wspólne święta spędzą w domu.
– Adam poprosił mnie o rękę – pochwaliła się, gdy się spotkałyśmy.
– Nadal czeka pani na znak, że to ten mężczyzna? – zapytałam.
– Nnnie... – odpowiedziała z wahaniem. – Ale może byłabym spokojniejsza?
W Wielką Sobotę narzeczeni wybierali się ze święconką do pobliskiego kościoła. Gdy Milena wkładała do koszyka pisanki, sól, kiełbasę, babkę drożdżową, gipsowego baranka, Adam ku jej zaskoczeniu dołożył porcelanowego słonika! – Znalazłem go w swoim koszyku w zeszłym roku – powiedział rozbawiony. – Naprawdę nie wiem, skąd tam się wziął, ale przyniósł mi szczęście, bo podczas wielkanocnego śniadania u mojej kuzynki poznałem ciebie.
Zanim Milena zaczęła wyjaśniać Adamowi, że to był jej słonik, jej święconka, przypomniało jej się to zdanie o wielkiej miłości, która przez przypadek pada na tego, na kogo pada, a na kogo nie pada, to nie pada. I pomyślała, że tym razem, przy niemałym udziale jej talizmanu, padła na nią i Adama!
Anna Złotowskafot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.