Michał zobaczył z przerażeniem, że Joasia tnie fotografię Anny. Jej mama stoi w strumieniu z grymasem na twarzy. Zapewne z powodu zimnej wody. Na zdjęciu wciąż jest piękna. Widać wreszcie, jakie ma śliczne nogi, na co dzień ukrywane w spodniach, a na scenie – w długich operowych szatach.
Na zdjęciu Anna opierała się ręką o wielki, szary głaz. Joasia spostrzegła, że głaz ma twarz – groźnie ściągnięte oczy i usta. Już wtedy na wycieczce musiał wiedzieć, co będzie z mamą. Z Anną – poprawiła się w myśli.
Wyjęła z szafy nożyczki i najpierw odcięła z fotografii głaz, który wiedział, a potem zaczęła ciąć w cienkie paseczki resztę.
– Co robisz – krzyknął Michał – to najpiękniejsza fotografia mamy. Zwyczajna, nie ze sceny.
Scenicznych zdjęć były w domu setki. Ale takich prywatnych, beztroskich, jak to zrobione nad strumieniem, chyba nie było więcej.
– Nienawidzę jej – powiedziała Joasia. – Zostawiła mnie. Nie zostawia się tak córki. To świństwo. Wydałeś pieniądze na jej operację? Wydałeś. Chodziliśmy do szpitala? Chodziliśmy. Ciągle. Po prostu poszła sobie jak ze sceny za kulisy. Nawet się nie obejrzała. I koniec.
Na pogrzebie Joasia stała z zaciśniętymi ustami. Żadnej łzy. Nie chciała rzucić mamie róży, jak to zrobił ojciec. Potem szła w kondukcie sztywna, nieobecna, jakby zaprzeczając, że miała tylko 9 lat.
Wróciła do szkoły już następnego dnia po pogrzebie. I jak zwykle dostawała świetne oceny. Wychowawczyni podeszła do niej na początku ze słowami współczucia, że ona i klasa są z nią, gotowi jej pomóc, że rozumieją, co przeżywa.
– Dość – ucięła przez zęby. – Czy w nekrologu nie było napisane, że prosimy o nieskładanie kondolencji? Było. Lekcja ucieka, nie ma o czym mówić.
Wychowawczyni zadzwoniła do Michała, że Joasia zachowuje się jakość nietypowo: – Nie widać po niej żadnego żalu, żałoby. W dwa dni po pogrzebie stawiła się na korcie na lekcję tenisa. Czego jak czego, powiedziała, ale tenisa opuścić nie mogę. Czy to jest normalne? – pytała wychowawczyni. – Zaprowadzę ją do psychologa – obiecał Michał.
Tego wieczoru przyszedł pożegnać się z córką przed snem. W wielkim francuskim łóżku, który Anna przywiozła w częściach z występów w Paryżu, wyglądała na jeszcze mniejszą niż była. Widziała, że ojciec przyjechał pod szkołę z jakąś babą. Więc pyta, co to za baba?
– To ciocia Irena, nie poznałaś?
– Nie, Irena jest prawie łysa, a ta miała gęste loki. Lokowata. Przyprowadź ją. Jakby tu do nas przyszła, to nie byłaby to frajda dla Anki? – prawda. Ona zawsze powtarzała, że zazdrości kobietom gęstych włosów. Obie miały rzadkie – i Anka, i ta jej siostra Irena.
– Dlaczego mówisz o mamie Anka? – spytał Michał.
– Nie wymawiaj tego słowa, tato. Nigdy. Ona nie zasługuje na to, żeby je wymawiać. Rzuciła mnie. Najpierw tamta, a teraz ona. Choć Anka nie miała prawa narzekać. Cała opera się chyba zlazła na cmentarz i śpiewali, że aż uszy bolały.
Tamta – to była biała suka, znaleziona w rowie z raną na grzbiecie. Kiedy ją Michał przywiózł do domu, weszła pod łóżko Joanny i nie chciała wyjść. Potem chodziła za nią jak przyklejona do nogi, krok w krok. Kiedy Joasia wracała ze szkoły, suka piszczała z radości, kładła się na grzbiecie, pełna bezdennego szczęścia. Umarła na raka w kilka miesięcy później. Przez tydzień Joasia nie była w stanie chodzić do szkoły. Spuchła jej twarz. Miała gorączkę.
– Najpierw tamta, a teraz ta. Takie świnie – powtórzyła. – Jak można było to zrobić dziecku, bo ja jestem jednak wciąż dziecko, czyż nie, tato?
Michał nastawił płytę z Pavarottim. Tłumaczył, że on także śpiewał w operze jak mama, choć Joasia i tę, i dziesiątki innych płyt znała na pamięć – każdą nutę, każdy takt.
– Wiesz przecież, że Pavarotti był bogaty i miał dostęp do najlepszych lekarzy. Zachorował na raka trzustki. A jednak nie uratowano go, bo to paskudny rak. Mamy też nie można było wyleczyć.
– Pavarotti nie postarał się, żeby żyć. Nie miał córki, takiej jak ja. Gdyby miał, to by się postarał. Nie zachowałby się tak podle, żeby umrzeć.
– Przestań, Joaśka – prosił Michał. Był zmęczony. Chciał za wszelką cenę wypić koniaku. – Mama cię kochała.
– Pamiętasz, jak zabrała mnie za kulisy? Ale do garderoby wejść nie pozwoliła. Bo w garderobie robiła seks ze śpiewakiem, z którym miała niedługo umrzeć na scenie w egipskiej piramidzie. Śpiewak był gruby i czerwony na twarzy. Nie zamknęli się. Można było zobaczyć przez szparę, jak robią ten seks.
– Czasem dorośli... – zaczął Michał.
– A ty nie robiłeś seksu z tą z lokami? Nie kłam, że to ciotka Irena. A po co lokowata przyjeżdżała do nas na działkę, kiedy mama wyjeżdżała śpiewać za granicą? Po seks przyjeżdżała. A czy ty ją wypędzałeś? Nie wypędzałeś. Myślałeś, że ja taka głupia jestem i niczego nie widzę. A ja wszystko widziałam. Wtedy, kiedy Anka robiła ten seks, zostawiła mnie w kulisach, jakby mnie w ogóle w teatrze nie było. Najpierw Alba mnie zostawiła, a potem ona. Głaz na fotografii o tym wiedział, ty wiedziałeś i Anka też wiedziała, że ja nadaję się tylko do zostawiania. Przez różnych. Ty też mnie zostawisz. Pojedziesz z lokowatą, a mnie rzucisz łysej Irenie. Nie będzie tak?
– Nie będzie – powiedział cicho.
– A o czym rozmawiałeś wczoraj z łysą przez telefon całą godzinę? Będę przysyłał sumę, jakiej zażądasz, Irenko, powiedziałeś. Więc chcesz mnie sprzedać tej łysej. Jeśli mnie do niej odwieziesz, a sam zostaniesz z lokowatą, powiem w szkole, że mnie macasz po cipie. Pani mówiła, że jeśli ktoś tak maca dzieci, obojętne kto, może być i tato, trzeba o tym powiedzieć pani pedagog.
– Jeśli wprowadzę się do Sylwii, to razem z tobą – powiedział. – Nie zostawię cię nikomu.
– Ale lokowata mnie nie chce. Mówi, że jestem psychopatką. Na działce tak mówiła, kiedy jeszcze Anka leżała chora w szpitalu. „Nie nadaję się, Michał, na macoszkę", tak mówiła. „Zwłaszcza na macoszkę psychopatki". Dobrze to słyszałam i zapisałam w zeszycie, żeby nie zapomnieć. Spytałam panią od polskiego w szkole, co znaczy macoszka i psychopatka. I już wiem.
– Co znaczy? – spytał, walcząc z pragnieniem, żeby pójść do kuchni i nalać sobie szklankę whisky.
– Że macoszka to żona ojca, z którą on się żeni po śmierci poprzedniej żony, albo po tym, kiedy ona ucieka do innego mężczyzny. Albo po tym, jak to on ją zostawia. I ta nowa jest macoszką dla jego dziecka, które urodziła ta pierwsza rzucona, albo nieżywa. A psychopatka to ktoś nieczuły jak lód.
– Nie jesteś żadną psychopatką. Sylwia żartowała, nie jesteś nieczuła. Kochasz zwierzęta. Wiem, że kochałaś mamę i wciąż ją kochasz.
– Mama to ktoś inny, to nie Anka.
– Jaki ktoś inny? Co ty wygadujesz, Joasiu?
Wstała z łóżka i usiadła w fotelu. Zastanawiał się, ile jeszcze powinien z nią rozmawiać – ile minut. Miał prawie 60 lat. Każdy wiek ma swoje prawa i ograniczenia. Dziecko powinno się pojawić tylko we właściwym czasie – myślał.
– Mama Malwiny jest inna. Zaplata Malwinie warkoczyki do szkoły. Nie kładzie się do seksu z obcymi chłopami na podłodze. Pytałam o to Malwinę i ona przysięgła, że jej mama się nie kładzie. Nie zabija karpia w święta, bo wie, że to karpia boli. Piecze sama pizzę w piekarniku, wcale nie zamawia ze sklepu. Nie lubi opery. Nigdzie, ale to nigdzie nie wyjeżdża.
– Gdyby była śpiewaczką, tak sławną jak twoja mama – to by wyjeżdżała. Mama Malwiny pracuje w banku. Wtedy się nie wyjeżdża. Siedzi się w banku jak kura w kurniku.
– Sto razy ją wolałam od Anki – powiedziała cicho. – Siedzi w domu i nikogo nie rzuca. Jest gruba, ale dobra. Nie uśpiła ich jamniczki.
– Alba bardzo się męczyła – powiedział. – Trzeba było ją uśpić. Mama się męczyła, nim umarła, ale Alba nie musiała.
– Oni jamniczkę ciągle wozili do lekarza. A wy Albę rzadko. Gdybyście ją lepiej leczyli, to by żyła.
– Alba miała raka trzustki, Joasiu.
– Jamniczce raka wycięli i żyje do dziś. Wyście Albie niczego nie wycięli. Tylko uśpiliście. Nie oddasz mnie łysej?
– Będziesz z ciocią Ireną tylko kilka miesięcy. Muszę wyjechać za granicę, żeby przygotować placówkę i wtedy cię zabiorę. Będziesz chodziła do angielskiej szkoły. Ambasada jest w pięknym budynku z ogrodem, niedaleko jest kort tenisowy.
– Ale lokowatą zabierasz ze sobą od razu.
– Ambasador musi mieć żonę. Tak jest przyjęte. Nie mogę być na placówce sam.
– To ty się chcesz z lokowatą żenić? Będzie macoszką?
– Sylwia bardzo cię lubi.
– Nieprawda. Powiedziała komuś przez telefon: „kto by pomyślał, przecież to patologia, a tak się świetnie uczy". Ona wiedziała, że ją słyszę. Specjalnie przy mnie głośno powiedziała. Spytałam panią w szkole, co to znaczy, że patologia, a tak się dobrze uczy. A pani na to, że daj ty mi święty spokój, Joaśka, ze swymi pytaniami. Taty pytaj.
– Z Anią się nam nie układało, Joaśko. Rozmawiam teraz z tobą jak z dorosłą. Czasem tak bywa, że się nie układa.
– A dlaczego rodzicom Malwiny się układa? Czy ja jestem aż taka patologia, że wam się nie mogło ułożyć? To przeze mnie?
– Mama brała za dużo leków, bo strasznie się bała, że straci głos i nie będzie mogła śpiewać. Ona bardzo kochała swoje śpiewanie. Rzadko się zdarza, żeby ktoś kochał w życiu coś tak bardzo, jak mama operę. Podziwiałem ją za to.
– I ja się do tego niepotrzebnie przyplątałam? Po co ja jej byłam? Takiej starej? Mama Malwiny jest sto razy od niej młodsza.
Nie miał siły na dalszą rozmowę. Jutro czeka go trudny dzień. Było późno. Ptaki już nie śpiewały. Drzewa za oknem tkwiły nieruchomo w bezwietrznym powietrzu. Nie tak sobie wyobrażał ostatnie marcowe dni nowego roku. W przedpokoju zadzwonił telefon.
– Powiedziałeś jej? – spytała Sylwia.
– Nie mogłem – prawie wyszeptał. – Jest jeszcze za mała.
Nalał wreszcie i wypił szklankę whisky. Otworzył drzwi do sypialni. Joasia nie spała.
– Co mógłbym dla ciebie zrobić, żebyś nie była taka smutna. Zrobię wszystko, o cokolwiek byś nie poprosiła.
– Przywieź mi ze schroniska psa. Takiego jak Alba. Żeby był zupełnie biały. I żeby nie miał raka.
Barbara Pietkiewicz
fpt. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.