Strona 1 z 2
Kobiety, które „za bardzo" kochają mężczyznę, muszą pokochać jeszcze kogoś. Siebie!
Do Kai, 39-letniej programistki z Krakowa, czasem wraca taki sen: stoi na wzgórzu, poniżej łąki, na której pasą się krowy. Bierze aparat, robi zdjęcia. Zdziwione krowy ryczą. Ona zaczyna się śmiać. Jak głupi do sera. Jest szczęśliwa, spełniona, wolna. Powietrze intensywnie pachnie ziołami. Kaja unosi się wysoko, w stronę słońca...
Przytulona do niewidzialnego
W dzień jest inaczej. Jest tylko Tomek... Na samą myśl o nim, o jego zapachu i dotyku z trudem łapie oddech. Ale jeszcze gorsze są noce. Bezsenne. Prawie czuje jego obecność. Obejmuje go, przytula, zasypuje niewidzialną postać pocałunkami. A potem nadchodzi ranek i Kaja jak automat ubiera się, idzie do pracy, machinalnie wykonuje kolejne zadania.
Praca? Coś, co od dawna nie daje jej satysfakcji. Wybrała ją, bo do pewnego, przyszłościowego zawodu namówił ją pierwszy mężczyzna w jej życiu – ojciec.
Miłość? To niespełnienie, ciągły niedosyt. No i ból – atrakcyjna, drobna szatynka zapewnia szczerze, że odkąd rozstała się z Tomkiem, jej uczucia zredukowały się wyłącznie do cierpienia.
Czy wcześniej Kaja była szczęśliwa? Nie. Prawdę mówiąc, Tomek to nie pierwszy mężczyzna w jej życiu, przez którego czuła się zlepkiem nieszczęść. Wcześniej też było kiepsko, tylko imiona mężczyzn się zmieniały: Piotrek, Karol, Adam... Jeszcze Wojtek, poznany przez portal randkowy. Mówił, że Kaja jest dla niego niebem. Czuła się jak w niebie. Dopóki po raz pierwszy jej nie uderzył.
reklama
Z Tomkiem miało być inaczej. Kiedy się poznali, sprawiał wrażenie ciepłego, empatycznego faceta. Nawet wiersze dla Kai układał, snuł plany małżeńskie. Wszystko się zmieniło, gdy zamieszkali razem. Rok temu, gdy wróciła od lekarza z płaczem, że poroniła, nawet nie drgnęła mu powieka. Kilka dni później spakował się i odszedł. Później dowiedziała się od wspólnych przyjaciół, że romansował ze sprzedawczynią z pobliskiego kiosku. Powinna więc poczuć ulgę, że sobie poszedł.
– Nic z tego, mija miesiąc za miesiącem, a ja cały czas wariuję z miłości – przyznaje Kaja. – Jeszcze moment i moje zbolałe serce pęknie.
Jak ćmy do ognia
Kobiece serca. Skomplikowana maszyneria napędzana mieszanką uczuć, pragnień i lęków. – To serca, które często kochają za bardzo – zauważa Eugenia Herzyk, psychoterapeutka i pisarka z Krakowa.
Kiedyś również dla niej miłość oznaczała poświęcenie, trwanie w związku pomimo cierpień, nieustanne wybaczanie. Dlatego właśnie – dla takich, jak ona sama, założyła w końcu portal "Kobiece Serca" (kobieceserca.pl), a potem fundację o tej samej nazwie. Jej celem jest pomoc kobietom uzależnionym od mężczyzny. Toksyczna miłość jest bowiem takim samym nałogiem jak alkoholizm czy narkomania. Sterują nią te same mechanizmy. Po jej "odstawieniu" pojawiają się te same objawy, jak po odrzuceniu narkotyków. Strach. Pustka. Złość. Smutek.
Po raz pierwszy sformułowania "kobiety, które kochają za bardzo" użyła kilka lat temu amerykańska terapeutka Robin Norwood. W książce pod takim właśnie tytułem starała się znaleźć odpowiedź m.in. na pytanie, dlaczego niektóre z nas nieustannie wchodzą w nałogowe, destrukcyjne związki. Co więcej, zdarza się, że im gorzej kobiecie jest z mężczyzną, tym bardziej – paradoksalnie – nie może bez niego żyć.
– Kobiety często żyją w ciągłym poczuciu, że mężczyzna jest całym ich światem, sensem ich istnienia – tłumaczy Eugenia Herzyk. To nie do końca wina kobiet. To także sprawa wzorców, przekazywanych im od pokoleń, opartych na przeświadczeniu, że zawsze muszą się poświęcać. "Kochają za bardzo" jednak przede wszystkim te kobiety, które nie doświadczyły pełnej, bezwarunkowej miłości w dzieciństwie. Kiedy dorosną, mylą miłość z innymi emocjami, które ciągną je ku przepaści.
Na głodzie uczuć
Kaja uświadomiła sobie, że jej ukochany Tomek, ten, który z dnia na dzień ją zostawił, jest kopią jej ojca. A ojciec zawsze był w jej życiu nieobecny, jakby za szybą. Nie przypomina sobie, by kiedykolwiek ją przytulił. Choć to on ją wychowywał, gdy jej matka zmarła na raka. Kaja miała wtedy zaledwie dziewięć lat. Wcześniej złaziły z matką pół Beskidów. Robiły mnóstwo zdjęć. Obłokom, kwiatom, krowom, napotkanym na drodze. – Będę kiedyś fotografem, zobaczysz, mamo – mówiła Kaja. – Na pewno – odpowiadała mama. Krowy ryczały, a one się śmiały. Jak głupi do sera.
– Od śmierci mamy towarzyszy mi nieprzemijające, bolesne ssanie w żołądku – wspomina. – Potęguje się zawsze, gdy po kolejnym związku zostaję sama. Nie pomagają żadne tabletki. Kiedyś przeszło mi przez myśl, że ten ucisk to nic innego, jak głód prawdziwego uczucia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.