Krzysztof długo się wahał, bo jest przeciwny pożyczaniu. Obliczył jednak, że jeśli jego rzeźby będą się tak dobrze sprzedawały jak teraz, w ciągu trzech lat odda dług.
Zadzwonił, a przyjaciel zawołał uradowany: „Krzysiu, jak ja się cieszę, że mogę ci jakoś pomóc!".
Rok później Anna piła na schodkach kawę, a Krzysztof tworzył jak szalony. Jego dzieła z drewna, metalu, kamienia, brązu, postacie arlekinów, figury sakralne czy inspirowane grecką sztuką archaiczną – szły do ludzi, na wystawy, za granicę.
Żeby mieć warunki do pracy, kilka lat temu kupił drewnianą wiejską zagrodę w leśnej osadzie w podrzeszowskiej Porębie. I tam doznał, zresztą nie pierwszy raz w życiu, bliskich spotkań z bytem astralnym. Zawsze, gdy był w Porębie sam, zawsze tylko o 12 lub o 2 w nocy, budził się, bo miał przeświadczenie, że ktoś się w niego wpatruje. I to nieżyczliwie. A później miał wrażenie, że od dołu, przez nogi, wchodzi w niego lodowate zimno. Uczucie nie z tego świata. Ktoś lub coś próbowało nim zawładnąć. Kiedyś przypadkiem powiedział o tym sąsiadce.
– A! To musi Aniela! – zawyrokowała. – To był zły człowiek. Zmarła tu nagle, jak przyjechała do córki. Nagła śmierć, nie we własnym domu? To mogło sprawić, że jej dusza nie zrozumiała, że ciało już nie żyje. Tę hipotezę potwierdzały programy telewizyjne o zjawiskach nadprzyrodzonych, na które przypadkiem natrafiła Ania, skacząc pilotem po kanałach.
– Krzysiek! – zawołała oszołomiona. – Oni mówią dokładnie to samo co ty, kiedy wracasz z Poręby!
Niestety, Aniela towarzyszyła Krzysztofowi całe lata. W końcu udało się ją stamtąd wyprowadzić modlitwą i perswazją – mówi rzeźbiarz. – Pamiętam tamten moment: poczułem, że to coś przeszło przeze mnie, oderwało się od ziemi i z dużą prędkością odleciało do góry. Od tamtej pory jest spokój.
Krzysztofa często nawiedzały także dziwne sny. Jeden był uporczywy, powtarzał się wielokrotnie. Na podwórku jego domu, tuż przed świtem, chodzili sztywno ludzie, którzy sprawiali wrażenie zombie. Zamiast własnych głów, mieli... głowy indyków.
Prywatne miejsce mocy
– Kiedyś pracowałem tam z kolegą, który na moment przysiadł na podwórkowym fotelu – opowiada Krzysztof. – Słońce grzało, kolega się zdrzemnął. Ja w tym czasie pojechałem do sklepu. Gdy wróciłem, Lucjan się ocknął i powiedział zaskoczony: „Wiesz, miałem dziwny sen. Widziałem na podwórku ludzkie postacie, które wyglądały jak zombie. Tylko miały indycze głowy". Zamurowało mnie. Nigdy nie zrozumiałem, dlaczego śniłem to nie tylko ja. I co właściwie ten sen oznaczał. Może ta wiedza jeszcze przede mną?
Krzysztof niedawno dobudował nad garażem pracownię. Wciąż pachnie świeżością. A od natury dostał niespodziewany bonus – w kącie znajduje się prawdziwe miejsce mocy. Ustawił tam fotel i siedząc na nim, często ładuje się energią. Pomysły same zjawiają się po takich sesjach. Anna tam nie siada, bo nie ma czasu. A pomysłów i tak jej nie brakuje. Na przykład chce kiedyś zrobić pracownię ceramiczną, ale nie dla dzieci, lecz dla osób starszych.
– Wpadłam na ten pomysł, gdy przed Wielkanocą, lepiłam sobie baranki. Zajrzała do mnie siostra. „Ojej, baranek! Ja też chcę takiego!" „To sobie zrób", odparłam. Dałam jej kilka wskazówek, a ona z wypiekami na twarzy siedziała i tworzyła. Nigdy nie widziałam jej szczęśliwszej!
Wyzwolenie w człowieku pierwiastka twórczego daje mu nieopisaną radość. W dodatku glina to materiał magiczny. – Już samo wzięcie jej w rękę ma działanie terapeutyczne – przekonuje Anna. I nie trzeba, jak w przypadku innych materiałów, umieć posługiwać się narzędziami. Tworzymy coś za pomocą żywiołów ziemi, wody, ognia. Moje uczennice w pracowni ceramiki, w której uczę, po wakacjach aż głaszczą stół. „Jak myśmy się za nim stęskniły!" , mówią.
Za wszystkim, co tworzą Brzuzanowie można szybko zatęsknić: za ogrodową ciszą, ukrytymi w kwiatach mitycznymi stworami, domem przesiąkniętym miłością. Za ich bajką.
Sonia Ross
fot. Jacek Ziarno, Magdalena Gilewicz,
Tadeusz Poźniak/VIP BIZNES&STYL
dla zalogowanych użytkowników serwisu.