Święty mikołaj nie ma wcale długiej, siwej brody. Jest grafikiem komputerowym, mieszka pod Poznaniem i ma wielkie serce dla ludzi...
Do świętego mikołaja pisze nastoletnia Angelika, że jest chora na serce:
„Nie będę żyła długo, tak mówią lekarze. Chciałabym dostać zestaw do manikiuru z dużą ilością lakierów. Mama by taki kupiła, gdyby było ją na to stać. Ale wszystkie pieniądze wydała na moją operację... Bardzo cię proszę, święty mikołaju, spełnij to moje ostatnie życzenie".
Albo ta prośba od zaledwie kilkuletniej Kasi, że wcale nie chce prezentu, tylko żeby tata do niej wrócił, przytulił ją jak dawniej. Nie przytuli, bo nie żyje. Co z takim listem zrobić? A jest ich niemało.
Jak choćby ten od kobiety, którą często zdradza mąż. I ona naprawdę już nie wie, co robić. Wybaczyć, nie wybaczyć? Może święty mikołaj ma pomysł, jak naprawić niedobrego męża? Albo ten od mamy trzynastoletniego chłopca, który zawsze marzył, by zostać piłkarzem. Ale nim nie zostanie. Urodził się z wadą wrodzoną, nie może nawet chodzić, a co dopiero biegać za piłką...
Święty mikołaj spod Poznania, w rzeczywistości Zbyszek Reiss, listy dzieli na zwyczajne i nadzwyczajne. Te ostatnie są często bolesne, trudne, wzruszające. Rocznie do Reissa przychodzi kilkadziesiąt tysięcy listów. W ciągu ostatnich piętnastu lat przyszły ich setki tysięcy.
Wszystko zaczęło się właśnie piętnaście lat temu. Mateusz, dziewięcioletni wówczas syn Reissa, postanowił napisać list do świętego mikołaja. Bo jak większość dzieci w jego wieku marzył o konkretnych prezentach, o samochodzie na pilota, klockach, słodyczach. Tata, spec od komputerów, zrobił wtedy to, co pierwsze mogło komputerowcowi przyjść do głowy. Połączył się z internetem i zaczął szukać strony, na którą można by wysłać życzenie dziecka.
– Ku mojemu zdziwieniu nie znalazłem żadnego adresu w języku polskim – wspomina. Nie namyślając się długo, sam w końcu, dla syna, założył stronę listydomikolaja.pl. Mateusz wysłał list, wymarzone prezenty chłopca pojawiły się w odpowiednim miejscu we właściwym czasie. A potem jego tata o stronie po prostu zapomniał. Przypomniał sobie o niej dopiero przed kolejnymi świętami. Ku swojemu zdziwieniu odnalazł tam wówczas kilkadziesiąt listów. Wiele takich, z których między wierszami wyczytał, że prośby dzieci zostaną na pewno wysłuchane, bo to maluchy z domów, w których wydatek na klocki czy nawet playstation to żaden kłopot. Ale były i takie, po przeczytaniu których Reiss poczuł się nieswojo. Gdy, na przykład, pisał chłopiec, którego marzeniem nie był wcale najnowszy zestaw klocków Lego, lecz nowe buty, bo stare są już całkiem dziurawe. Albo, gdy pisała dziewczynka, że
dla zalogowanych użytkowników serwisu.