Gdyby Józia była grzeczniejsza, Józef Pankiewicz nigdy by zapewne nie namalował „Dziewczynki w czerwonej sukience". Ale mała modelka obcięła sobie grzywkę, bo nie chciało się jej godzinami pozować...
Józefa miała cztery lata, kiedy kazano jej siedzieć bez ruchu i patrzeć grzecznie w stronę pana z pędzlem. Ciężko jej było. W mumię można się w tym wieku bawić przez parę minut, ale godzinami?! Wreszcie nie wytrzymała tej tortury, złapała za nożyczki i... obcięła sobie grzywkę. Niezły fortel jak na dziecko: oszpecić się, nie być już ładną pozującą dziewczynką, mieć wreszcie spokój i wrócić do swoich zabawek. Wykiwała malarza nie byle jakiego – samego Władysława Podkowińskiego.
Zirytowany artysta przerwał malowanie obrazu i stwierdził, że powróci do tematu, jak odrośnie to, co pozostało po grzywce. Nie powrócił jednak, bo krótko potem zmarł, pokonany przez gruźlicę. Niedokończony, a przez to trochę demoniczny portret Józi o sinej twarzy, na którą malarz nie zdążył nanieść kolorów, pozostał pamiątką po tym wydarzeniu.
Upłynęło kilka lat i ojciec zbuntowanej dziewczynki, adwokat Adam Oderfeld, znowu zlecił namalowanie jej portretu. Nie było bardziej odpowiedniej osoby niż Józef Pankiewicz, bliski przyjaciel Podkowińskiego ze szkolnej, a potem akademickiej ławy. Także towarzysz licznych podróży, w tym tej przełomowej dla ich dalszej twórczości – do Paryża.
Adam Oderfeld znał się nie tylko na paragrafach, ale miał też ciągoty artystyczne. W domu organizował słynne salony, gdzie bywali przedstawiciele cyganerii – pisarze i malarze. Wybierał i wspierał zwłaszcza tych idących pod prąd, wyprzedzających epokę, bezkompromisowych i ekscentrycznych.
Dość powiedzieć, że regularnie bywał tu młody Witkacy, który kompletnie stracił głowę dla Anny, 16-letniej siostry Józefy. Chciał z nią ślubu i kto wie, czy by do niego nie doszło, gdyby nie zdecydowany opór Witkiewicza seniora. Ojciec straszył go, że będzie „biednym zięciem między bogatymi Żydami". Przekonywał o marnym intelekcie wybranki, która zamknie mu drogę do rozwoju twórczości i powije „pół tuzina Żydków".
Pamiątką po tej miłości jest rysunek Witkacego „Skutki małżeństwa z Żydówką". Pokazuje ogromną, otyłą żydowską matronę w otoczeniu pejsatych Żydów i chmary dzieci, z leżącym u jej stóp skrajnie wycieńczonym artystą. Warto dodać, że Stanisław Witkiewicz bardzo się pomylił. Anna Oderfeld nigdy nie miała dzieci, choć do końca życia zajmowała się pracą pedagogiczną.
reklama
Dom Oderfeldów zawsze przyciągał nietuzinkowe postacie. Takimi też byli Pankiewicz i Podkowiński, którzy nieraz dostawali od krytyków i publiki w Polsce ostre baty za swe innowacje na płótnie. Wystarczy wspomnieć rok 1890, kiedy Towarzystwo Zachęty odrzuciło ich prace, a autorowi „Targu na kwiaty przed kościołem św. Magdaleny w Paryżu", który pod wpływem francuskich impresjonistów rozjaśnił i udziwnił kolory, radzono, żeby poszedł do okulisty. Skandal wywołał też słynny „Szał uniesień" Podkowińskiego.
Adam Oderfeld nie skąpił pieniędzy na sztukę. Kiedy Pankiewicz znalazł się na finansowej krawędzi i po podróżach zagranicznych zaczął klepać biedę, prawnik zamówił u niego serię portretów swojej rodziny. I tak w 1897 roku malarz zasiadł przed dziewczynką w czerwonej sukience. Pogodną, nieco bardziej cierpliwą, z twarzyczką okoloną bujnym blond włosem.
Portret to była spora odmiana. Bo od paru lat na sztalugach artysty rządziły nokturny – nocne pejzaże miasta. Nurzał się w czerniach i mrokach jak dotknięty insomnią. Jakby badał rozszerzoną źrenicą widoki własnej samotności. A może smutki po stracie przyjaciela? I utwierdzał się: „Czerń użyta jako kolor, nie jako dziura, może być niezrównanej piękności".
Zawołany pejzażysta okazał się genialnym portrecistą. Ustawił Józię w pozie infantki ze słynnego portretu Velázqueza – z jedną ręką opartą o poręcz krzesła i białą chusteczką w drugiej. Zielonkawe gładkie tło ostro skontrastował z czerwienią bufiastej sukienki. I nie omieszkał oczywiście dodać nieco swojej ulubionej głębokiej zamszowej czerni w sylwetce krzesła. Kontury rozmył, przydając całości nieco onirycznej aury.
Portret zrobił furorę. Zarówno na niwie zawodowej, jak i w rodzinie Oderfeldów. Towarzystwo Zachęty, które jeszcze niedawno wieszało na Pankiewiczu psy, uhonorowało go drugą nagrodą w swoim dorocznym konkursie (pierwszej w ogóle wtedy nie przyznało). A krytycy chwalili „dzieweczkę w czerwonej sukni, przy bardzo dobrze utrzymanem w całości świetle lampy".
Rodzina zachwycona – dziadkowie Józi natychmiast zamówili replikę obrazu. Jednak w drugiej wersji malarz poszedł trochę na skróty i odtworzył tylko popiersie dziewczynki. Za jakiś czas na polecenie hojnego mecenasa zamówiono jej portret w białej bluzce. Ten nie przetrwał niemieckich nalotów na Warszawę w 1939 roku i prawdopodobnie spłonął z całym mieszkaniem Oderfeldów.
Co się stało z bohaterką obrazu? Kiedy dorosła, los nie był już dla niej tak łaskawy jak w beztroskim dzieciństwie. Jej pięknie rozpoczętą karierę i studia prawnicze na Sorbonie (rzadkość wśród panien w tamtych czasach) przerwała niespodziewana śmierć ojca w 1910 roku. Wróciła do Polski, zdążywszy jednak poznać w Paryżu przyszłego męża Wacława Olszewicza. Rok później pobrali się, przyrzekając sobie jednak, że potomstwo przyjdzie na świat dopiero w niepodległej Polsce.
W 1920 roku urodziła się ich córka Hanna. Pomieszkiwali na Śląsku i w Zakopanem, gdzie Józefa mogła poświęcić się swojej największej pasji – narciarstwu. Prowadziła tam szkółkę dla młodych narciarzy. Pracy zawodowej nigdy nie podjęła, ale mocno zaangażowała się w działalność społeczną. Opiekowała się też dziećmi z siemianowickiej ochronki.
Druga wojna światowa zagnała Józefę z rodziną do Lwowa, gdzie – mimo nadziei, że to tylko tymczasowe schronienie – pozostała do końca życia. Wiodła skromne życie naznaczone tęsknotą za córką, która po wojnie znalazła się po drugiej stronie granicy. Po latach rozpoczęła starania o pozwolenie na przyjazd do Polski. Córkę znów mogła zobaczyć dopiero w 1952 roku. Podczas jednej z kolejnych wypraw zmarła w dość tajemniczych okolicznościach, w pociągu. Prawdopodobnie została napadnięta i jej serce tego nie wytrzymało.
PS W grudniu ukaże się biografia Józefy Oderfeld Roberta Kotowskiego, dyrektora Muzeum Narodowego w Kielcach. Planowane są też wystawa i spektakl poświęcony życiu bohaterki obrazu.
Beata Majchrowskafot. ZE ZBIORÓW KONSTANTEGO PUZYNY, PAP, BE&W
dla zalogowanych użytkowników serwisu.