Strona 1 z 2
Mają nosa do duchów. A może to one do nich ciągną? Bo wiedzą, że Małgosia i Leszek Kwiatkowscy pomogą im znaleźć drogę do światła.
Dworek ma ponad sto lat. I zadaszoną werandę otoczoną kwitnącym ogrodem. Stoi tu Anioł. I choć jest tylko z drewna, skutecznie chroni dom i jego mieszkańców. Czy ktoś, kto ma prorocze sny i kontakty z istotami bezcielesnymi, może mieszkać w innym miejscu? – Nie może i nie chce – zapewnia Małgosia Kwiatkowska.
Razem z mężem Leszkiem, producentem teatralnym i reżyserem, prowadzi agencję artystyczną. Kiedy po powrocie ze Stanów Zjednoczonych chcieli kupić coś drewnianego, urokliwego, z duszą, to ogłoszenie wpadło im w ręce, jako pierwsze. Dworek Modrzewiowy koło Krosna. A niedaleko wrota Bieszczadów i Jezioro Solińskie, na którym Leszek od lat żeglował. Brzmiało nieźle.
Białe światło było blisko
– A jeszcze lepiej wyglądało – uśmiecha się Małgosia. – Nawet w marcu, gdy wokół nie było ani jednego zielonego liścia. Weszłam, rozejrzałam się i powiedziałam: tu chcę mieszkać. Dobra energia tego miejsca była wyczuwalna od furtki.
Ale gdy kupowali ten dom, nie wiedzieli, że będzie z nimi mieszkał ktoś jeszcze. Być może gdyby nie ich wrażliwość na nieznany ludziom wymiar, wcale nie wiedzieliby, że dzielą dom z kimś uwięzionym między ziemią a niebem.
reklama
– Moje postrzeganie świata, tego widzialnego i niewidzialnego, zmieniło się po wypadku na Solinie – wspomina Leszek. – Brałem udział w regatach. Wiał wiatr, fala była duża. Mnie i kolegę zepchnęło na mieliznę, wpadłem do wody. Chwyciłem cumkę przy sterze i chwilę płynąłem za jachtem. Ale na wysokości Wyspy Zajęczej wymknęła mi się z ręki i poszedłem pod wodę. Wynurzałem się dwa razy. Za trzecim ogarnęło mnie uczucie nieprawdopodobnego spokoju. Widziałem biel, zacząłem spadać na dno i było mi obojętne, co się stanie. Ale wtedy usłyszałem wyraźny głos: „Musisz żyć, masz dzieci!".
To mnie otrzeźwiło. Zacząłem płynąć w stronę przystani, skąd już wysłano po mnie łódź ratunkową. Przeżyłem. I od tamtej pory spotykają mnie zdarzenia, których nie sposób wytłumaczyć. Na przykład duchy w jego krakowskim mieszkaniu, wiadomości otrzymywane w snach. Albo wypadek samochodowy.
Każdy, kto widział wrak samochodu, nie uwierzyłby, że ktoś mógł wyjść z niego żywy. A Leszek nie miał nawet zadrapania! To było, kiedy reżyserował kabareton w Kędzierzynie-Koźlu. – Wracałem późnym wieczorem ze wspólnikiem do Opola, bo tam był główny koncert. Robert miał mercedesa "beczkę". Bezpieczny samochód. Było ciemno, zahaczyliśmy o pobocze, zaczęliśmy dachować. Ocknąłem się w szczerym polu. Samochód totalnie zniszczony, wszystkie szyby wybite. Drzwi nie można było ruszyć, bo były do połowy wbite w ziemię. A my obydwaj daleko, kilkanaście metrów od wraku. Bez draśnięcia! Nikt nie mógł uwierzyć, że wyszliśmy z tego cali. Do dziś nie rozumiem, jak to się mogło stać.
A z duchami było tak. Ciemno. Głęboka noc, wpół do trzeciej. Leszek spał w swoim krakowskim mieszkaniu na kanapie, odwrócony plecami do pokoju. – Nagle się obudziłem, bo poczułem na sobie czyjś wzrok – opowiada. – Potem usłyszałem skrzypnięcie kanapy, jakby ktoś wcześniej na niej siedział i właśnie się podniósł. W tym momencie sam włączył się telewizor. Myślałem, że niechcący nacisnąłem ręką pilota, ale gdy zobaczyłem go na stoliku, zrobiło mi się dziwnie. Uznałem, że to musiało być jakieś spięcie. Wstałem, wyłączyłem go. Ale gdy tylko ponownie zasnąłem, całą operacja się powtórzyła. Rano, przy śniadaniu, opowiadam przejęty Małgosi, która spała w pokoju obok, całe zdarzenie. A ona nieruchomieje. „Jak to? O wpół do trzeciej? W tym samym czasie włączył się w moim pokoju komputer!".
Mama może już odejśćMałgosi w ciągu całego życia przytrafiały się bliskie spotkania pierwszego stopnia z istotami, których nie widać gołym okiem. Odkąd pamięta, miała też prorocze sny. Śniły jej się światowe wypadki lotnicze i komunikacyjne.
– Nieraz, gdy się budziłam, byłam oszołomiona tym, co widziałam – wspomina. – Opowiadałam Leszkowi lub dzwoniłam do siostry, bo nie mogłam sobie dać rady z obrazami, które wciąż miałam pod powiekami. Krzyk ludzi, mnóstwo złomu i woda. Dwa dni później, samolot tuż po stracie z Nowego Jorku, rozbił się w oceanie. Obrazy ze snu widziałam na ekranie telewizora. Potem przyśniły mi się dwa wypadki polskich awionetek i duży, zakończony żałobą narodową wypadek w Niemczech, gdy jeden pociąg spadł na drugi z wiaduktu kolejowego. To była potworna masa poranionych ludzkich ciał i pogiętego żelastwa. Koszmar!
dla zalogowanych użytkowników serwisu.