Strona 1 z 2
Szybko zrozumiała, że los nie istnieje. Mamy to, co sobie sami wypracujemy. Dlatego nigdy nie dostosowywała się do czasów i warunków. Niech one się dostosują do mnie – mówi Krystyna Mazurówna, tancerka i choreografka.
WRÓŻKA: Zostałaś tancerką, chociaż tatuś, wybitny matematyk, chyba nie był uszczęśliwiony twoim wyborem?
Krystyna Mazurówna: Tatuś pracował głównie głową, ja nogami. Często powtarzał: „Krysiu, jak przestaniesz zarabiać na życie nogami, zacznij główką". Właśnie powoli idę w tym kierunku.
Nieustannie zmieniasz miejsca pobytu. Gdzie jest twój dom?
W samolocie. Mieszkam w Paryżu. Przez 15 lat pracowałam w Nowym Jorku. Nie pamiętam miesiąca bez podróży. Ciągle w trasie. Po tygodniu spędzonym w jednym miejscu zaczynam się niespokojnie kręcić i szukać pretekstu do podróży. Nawet dzieciom mówiłam, że po śmierci mają mnie spalić i wyrzucić do oceanu przez okno samolotu. A one na to: „Matka! Okien w samolocie nie można otwierać". Szaleństwo to mój pomysł na życie.
Nie wierzysz w los, w przeznaczenie?
Szybko zrozumiałam, że los nie istnieje. Mamy to, co sobie sami wypracujemy. Trzeba zawsze robić to, na co ma się ochotę. Wszystko, co dobrego mi się w życiu zdarzyło, zawdzięczam sobie. Za to mama wierzyła we wszystkie znaki, symbole, przeczucia, intuicję... Wróżka jej kiedyś przepowiedziała karierę na scenie, światła rampy i taniec. Rzeczywiście mama brała potem udział w spektaklu. Wróżka powiedziała jej też, że widzi ogień, szaleństwo. Któregoś dnia mama nie poszła na spektakl i okazało się, że tej nocy teatr spłonął. Tak zakończyła się jej taneczna kariera.
reklama
Rodzice nie mieli z tobą lekko – dokazywałaś w szkole.Byłam w czwartej klasie podstawówki i doszłam do wniosku, że wykształcenie jest mi zbędne, bo będę tancerką. Przestałam chodzić do szkoły. Zawiadomiłam o tym tatusia, ale on jakoś tego nie zarejestrował. Zorientował się na końcu roku szkolnego, że nie mam cenzurki. Wytłumaczył mi, że nawet tancerka musi mieć coś w głowie. Postanowiłam, że nadrobię ten rok. Nadrobiłam dwa lata w rok.
Można nadrobić zaległości dzięki uporowi. Ale jak sobie wmówić, że się wyzdrowieje, kiedy serce jest tak bardzo chore?Byłam bardzo chorowita. Ciągłe grypy, anginy, a potem zapalenie wsierdzia połączone z reumatyzmem. Lekarze twierdzili, że w życiu nie wrócę do szkoły baletowej. Zawzięłam się. I tak sobie tłumaczyłam, że nie mogę chorować, że od tamtej pory byłam w szpitalu tylko trzy razy, za każdym razem wychodząc z niego ze świeżo urodzonym dzieckiem.
Miałaś fantastyczną pracę tancerki w operze w Warszawie.Wyjazdy zagraniczne, splendory... Ale zaczęło cię to nudzić. Nie mieszczę się w żadnym schemacie. Porządna praca na etacie, dobry mąż to nie dla mnie. Nudziłam się w tej operze. Codziennie trzeba było te osiem godzin odbębnić. Praca polegała głównie na siedzeniu w bufecie i ćwiczeniu bez przerwy tych samych baletów.
Odstawanie od schematów to zdaje się twoja specjalność?Zdałam sobie sprawę, że nie pasuję do schematów życiowych i do dzisiaj starannie ich unikam. Wszyscy Francuzi wyjeżdżają na weekend do swoich wiejskich domów. Ja przeczekuję. Jak oni wracają, ja sobie w poniedziałek wyjeżdżam na weekend. I zawsze ta szosa przede mną jest pusta. Tak jest ze wszystkim, co robię w życiu. Nigdy nie będę się dostosowywała do czasów i warunków. Niech one się dostosują do mnie.
Pogadajmy o facetach. Spotkałaś na swojej drodze Krzysztofa Teodora Toeplitza, dziennikarza i scenarzystę, m.in. kultowego serialu „Czterdziestolatek". Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia?Fascynacja na pewno. On mnie ujął niesłychaną błyskotliwością umysłu i szaloną inteligencją. To jest dla mnie ciągle jedyny miernik mężczyzny.
Prawie w tym samym czasie było pierwsze spotkanie z reżyserem Jerzym Gruzą? Prawdziwie filmowe...
Jestem w nim zakochana platonicznie. Wracałam z pierwszej nocy spędzonej u Toeplitza. Szczęśliwa, na niebotycznych szpilkach – jak zwykle. Mija mnie samochód, zatrzymuje się, wysiada Jerzy Gruza i mówi: „Daj mi swój numer telefonu. Załatwię ci pracę w telewizji. Jestem reżyserem". Nie miałam telefonu, więc podałam numer do Toeplitza. Gruza śpieszył się akurat na spotkanie Komisji Ocen Filmowych. Usiadł obok Toeplitza, który też był w tej komisji, i mówi szeptem: „Spóźniłem się, bo taką laskę poderwałem. Dała mi swój numer telefonu. Popatrz". Na co Krzysztof popatrzył i powiedział: „To jest mój numer. Ona właśnie wyszła z mojego łóżka".
Miłość z Toeplitzem kwitła. Na świat przyszedł Kasper. Zaczęłaś bywać, poznawać wielkie nazwiska. To też cię znudziło? Życie jak w bajce przecież...
Nie wiem, czy taka bajka. Dużo blichtru. Sławni ludzie nie zawsze są interesujący. Na pewno dzięki towarzystwu Krzysztofa poznałam czołówkę polskich inteligentów – Słonimskiego, Kawalerowicza, Wajdę... To mnie wzbogaciło. Ale między nami przestało się układać. Musieliśmy się rozstać.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.