Czy sen może zmienić życie? Tak. Jeśli dasz mu się dośnić do końca. I posłuchasz tego, co twoja wyobraźnia ma ci do powiedzenia.
Alicja od dziesięciu lat pracowała w wielkiej korporacji. Poświęcała tej pracy niemal cały swój czas. Ale też związek. Trzy lata temu odszedl od niej narzeczony. Nie mógł znieść tego, że prawie się nie widują. Że dla niej najważniejsza jest praca, którą przynosiła również do domu.
I rzeczywiście, przez wiele lat praca była jej pasją. Miała odpowiedzialne stanowisko, mnóstwo zadań, konferencji...
Uwielbiała spotkania z ludźmi i osiąganie coraz to bardziej ambitnych celów. Jednak to się zmieniło. Po tym, jak została bez pary, jeszcze bardziej zaangażowała się w pracę. Spędzała w niej 14 godzin dziennie i zasypiala z myślami o niej. To trwało i trwało, aż do pewnych świąt Bożego Narodzenia.
– W czasie którejś Wigilii mama rozpętała okropną dyskusję – wspomina Alicja. – Zaczęła narzekać, że stuknęła mi czterdziestka, a tu ani męża, ani dzieci. Że zostanę zupełnie sama. Rodzina uważała, że nie chcę mieć rodziny, bo jestem egoistką i snobką. Że liczą się dla mnie tylko pieniądze i wygodne, beztroskie życie. Nie mogli zrozumieć, jak można wszystko poświęcić pracy.
Ala mocno przeżyła ten wieczór. Zaczęła rozmyślać o tym, co mówiła rodzina. Nagle powroty z pracy do pustego mieszkania stały się bardzo dotkliwe. Po pewnym czasie nawet codziennie wychodzenie do pracy stało się przykrą powinnością. Nie tak, jak dawniej. – Myślę, że wpadłam w depresję – przypomina sobie. – Ciągle chciało mi się płakać. Zaczęłam brać wolne dni na żądanie, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Leżałam do południa, snułam się po mieszkaniu albo po ulicach, bez żadnego celu. Zaczęłam przyglądać się matkom z dziećmi, uśmiechniętym parom, pogodnym emerytom na ławkach w parku. Myślałam, jak będzie wyglądało moje życie za te 20 lat?
Alicja walczyła z przygnębieniem kilka miesięcy. Czuła się wypalona. Wzięła kilkumiesięczny urlop, by pobyć sama ze sobą, zastanowić się nad swoim życiem. A gdy tak nad nim myślała, robiło jej się smutno. – Po co haruję jak wół? – pytała samą siebie. – Dla pieniędzy? I co z nimi zrobię, gdy zbiorę ich dużo? Przecież póki co, nawet nie mam kiedy ich wydawać.
reklama
By oderwać się od złych myśli i odpocząć od płaczu, uciekała w sen. A miała bardzo kolorowe, spokojne i ładne sny. Jeden z nich szczególnie zapadł jej w pamięć. Powtarzał się wielokrotnie.
– To było zaskakujące. Śnił mi się mazurski dom mojego dziadka (przypomniał mi się dokładnie, a przecież nie byłam tam od jego śmierci, prawie od 30 lat). Biegłam wśród sadów. Drogą wiodącą do domu z zielonymi okiennicami. Rozglądałam się wokół, podziwiałam kwiaty na jabłonkach, wdychałam ich boski zapach. Słyszałam śpiew ptaków i szczekających w oddali psów. Czułam się szczęśliwa.
Gdy w końcu dopadałam do wielkich, zielonych drzwi, zaczynałam szarpać za klamkę. Ale drzwi zawsze były zamknięte. Pukałam więc, waliłam w nadziei, że ktoś mi otworzy. Po chwili słyszałam, jak ktoś przekręca klucz w zamku, naciska od wewnątrz klamkę i powoli otwiera drzwi. Serce mi wali, jestem podekscytowana (zawsze, gdy byłam dzieckiem i jeździłam odwiedzić dziadka, czułam właśnie takie podniecenie, motyle w brzuchu)... Czekam, aż zza drzwi wyłoni się znajoma twarz... i w tym momencie się budzę.
I tak było za każdym razem. Przez wiele miesięcy. Sen kończył się zawsze w tym samym momencie. Kilka razy próbowałam zaciskać oczy i zmusić się do dośnienia tego snu do końca, ale nie udawało mi się to.
Gdy Ala poczuła się lepiej, wróciła do pracy. Ale już nic nie było takie samo. Nagle praca zaczęła wydawać jej się kieratem, więzieniem. Gdy przychodziła rano, od razu marzyła o tym, by już była siedemnasta, by mogła wyjść. Starała się wykonywać wszystkie obowiązki, ale już nie miała do nich serca. Postanowiła trochę zająć się sobą. Zadbać o życie towarzyskie i rodzinne. Zaczęła odkopywać stare przyjaźnie, umawiać się z ludźmi na wspólne wypady do miasta. Wreszcie zobaczyła, że jest życie poza korporacją. Że ludzie mają różne marzenia, różne priorytety.
W ciągu półtora roku Alicja zmieniła się nie do poznania. Lubiła sobie poleniuchować czy spontanicznie pojechać na spacer do lasu. Poczuła, że bycie więźniem pracy, pracoholikiem tak naprawdę nie leży w jej naturze. Wiedziała już, że chce od życia czegoś innego, ale jeszcze nie uświadamiała sobie, co to mogłoby być.
Pewnej soboty wybrała się z koleżanką na grzyby. Było cudownie. Prawie cały dzień spędziły w lesie, wśród zieleni i zapachu kory. Wróciła bosko zmęczona
i szczęśliwa, z koszem pełnym prawdziwków. Gdy kładła się spać, pytała samą siebie z wyrzutem: jak mogłam zapomnieć, że tak piękny jest las?
– Tej nocy znów mi się przyśnił znajomy sen. Ale tym razem drzwi otworzyły się szeroko. A za nimi stał mój ukochany, uśmiechnięty dziadek. Ruchem ręki zaprosił mnie do środka. Weszłam, rozejrzałam się... i poczułam ogromny spokój. Jestem u siebie! – pomyślałam we śnie. A może to było już na jawie? Dzięki tej sennej fantazji w mojej głowie narodziło się wielkie marzenie: Chcę mieszkać w domu dziadka! Chcę żyć blisko natury!
Wyśnione pragnienie kiełkowało w głowie Alicji przez kilkanaście miesięcy. Okazało się, że dom po dziadku od lat niszczeje, opuszczony. Odziedziczyła go mama Alicji, która z radością oddała go córce.
– Pewnego czerwcowego weekendu postanowiłam zobaczyć ten dom – przypomina sobie. – Stał tam taki opuszczony i zarośnięty chwastami niemal po dach. Ledwo przedarłam się do zielonych, odrapanych drzwi. Dom był do generalnego remontu. Na szczęście, przez ostatnie lata zgromadziłam sporo oszczędności. Teraz były jak zbawienie. Jednak praca w korporacji się przydała – myślałam z radością.
Remont zajął rok. Ale było pięknie. Skromnie, ale komfortowo. Ogrodnicy zajęli się też otoczeniem domu. Oczyścili z chwastów sady, odsłonili śliwy, stare, piękne jabłonie i... pasiekę na wzgórzu. – Ule wyglądały bardzo malowniczo. Początkowo myślałam, że będą po prostu uroczym zakątkiem ogrodu. Ale po jakimś czasie zaczęłam się zastanawiać, by wykorzystać je do zarabiania pieniędzy. W końcu byłam niezłą bizneswomen – dodała ze śmiechem.
I stało się. Któregoś pięknego dnia Ala postanowiła zakończyć swoją karierę w korporacji. Ku ogromnemu zdziwieniu wszystkich, złożyła wypowiedzienie, spakowała walizy i ruszyła do swojego augustowskiego domu. W pobliskiej wsi znalazła miejscowego pszczelarza, który zgodził się zająć jej pasieką i wtajemniczyć ją w arkana pszczelarskiej profesji. Dziś, po trzech latach, Alicja wie niemal wszystko o pszczołach Augustówkach, które sprowadziła do swoich uli. Zbiera miód, robi przetwory, a w letniej kuchni miodowe wypieki. Nawiązała współpracę ze sklepami ze zdrową żywności i radzi sobie świetnie.
Jestem naprawdę szczęśliwa – wyznaje wzruszona. – I wdzięczna mojemu dziadkowi, który przyszedł do mnie we śnie i zaprosił mnie do tego świata. Do spokoju, natury, cudowych, kwiatowych zapachów i śpiewu ptaków. Ten jeden sen, ten jeden dzień, zmienił moje życie.
Sylwia Bartczakil. E. Banach-Rudzikfot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.