Strona 1 z 2
Antonina źle się czuła na urlopie w Egipcie. Nienawidzi upałów, a piramidy, o których się tyle naczytała, wydały się jej za małe – bezsensowne trójkąty.
Koło piramid właściciele wielbłądów zachęcali turystów do przejażdżki. Jedno ze zwierząt miało na pysku głębokie bruzdy od linek zaprzęgu. – Allah nie wpuści pana do raju – powiedziała Antonina. – Znęca się pan nad stworzeniem, a wielbłądy ponoć bardzo szanujecie.
Arab coś odburknął i poszedł sobie. Wielbłąd z ranami od uzdy śnił się jej później nocami, jak patrzy na nią, łzawiąc smutne, bezradne oczy. – Masz wielkie, bezradne oczy. Czy to naprawdę kiedyś powiedział, on – miłość jej życia, pierwsza, jedyna i ostatnia?
Niedługo po powrocie Antoniny z urlopu do szpitala przyjęto nowego chirurga. A. był z wyglądu przeciętny, średni wzrost, włosy jasnorude. Miał nie ręce, a wielkie nieforemne łapska. Ale w czasie operacji łapska stawały się zwinne, nieomylne, motyle. Wykonywały te same czynności na polu operacyjnym co inni chirurdzy. Ale było w nich coś magicznego.
Antoninie stary mądry chirurg powiedział, że z talentem chirurga jest tak samo, jak z wybitnym pianistą – szczególne połączenie mózgu z pracą rąk. Nieobecne u innych. Wyjątkowe.
Antonina zakochała się najpierw w tych łaporękach. Traciła oddech, gdy A. szedł korytarzem, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Była tylko zwykłą pielęgniarką. Niewidoczną dla niego, przezroczystą istotą do wydawania pigułek i kropli, które on z wyżyn swego wykształcenia ordynuje. Kochał swój zawód i swój szpital. Siedział w nim do wieczora, krążąc między jednym operowanym a drugim, zwyczajny, arogancki.
– Ta foka z trójki ładnie nam wychodzi – rzucił do kolegi, przechodzącego korytarzem. Nie lubili go. Za perfekcję, pewność siebie, uwielbienie pacjentów. – Jaka foka? – spytał zagadnięty lekarz, udając, że nie rozumie. – No ta, tłusta spod okna – doprecyzował. Antonina poszła przyjrzeć się tłustej. Nie była od niej szczuplejsza.
reklama
Wieczorami rzucał się na nią wilczy głód, a ona parła na lodówkę. Nie przeszkadzało jej dotąd, że tyle waży. Miała 37 lat, była ciężka i zaniedbana. Poza szpitalem zawsze w spodniach i burym swetrze, który gdy się podarł do cna, wymieniała na nowy, równie bury.
Jej matka, chora na Alzheimera, umarła przed kilkoma miesiącami. Po pogrzebie Antonina poczuła ulgę. Nareszcie mogła odprawić opiekunkę z Ukrainy, która przychodziła, gdy ona pracowała w szpitalu. Nareszcie mogła pójść wieczorem do kina. Ale okazało się, że nie bardzo było co robić z uzyskaną wolnością. Codzienności za dużo, czasu za dużo i wszystko bez sensu. Pewnie w te puste miejsca po stracie matki zwaliła się miłość do rąk A.
Co on powiedział? Foka? Wieczorami wychodziła na ulicę i próbowała biegać, pokonując nienawykłe do tego nogi i krótki oddech. Rano katowała się skłonami, przysiadami na sztywnych stawach, nienawykłych do takich wyczynów. I starała się nie jeść.
I tak, gram do grama mniej, chudła. Ale po co właściwie? Chyba po to, żeby nie pomyślał o niej choćby przez sekundę – foka. Co ją to jednak miało obchodzić, skoro nie istniała dla niego? Kupiła odżywkę do włosów. Poszła do kosmetyczki. Niech pani zrobi ze mnie kogoś podobnego do kobiety – powiedziała. Kosmetyczka poleciła ufarbować włosy, bo Antonina naturalne ma głupiego koloru.
Wyszła od fryzjera ze złocistobrązowymi, pięknie ostrzyżonymi. Przy nich wyłoniły się nagle oczy ni to błękitne, ni to szare. Najpierw widziało się te świetliste oczy, później ją całą, już szczupłą, z długą szyją i pięknymi palcami. Lakier. Kosmetyczka nakazała lakier. I żeby nie obcinać paznokci tak krótko. Koleżanka ze szpitala skomentowała w jednym zdaniu: przestałaś być niańką matki, a zaczęłaś być kobietą, lepiej późno niż wcale.
A. miał dyżur nocny, lubił nocne dyżury. Powiedział Antoninie, żeby go zbudzić, gdyby się coś na oddziale działo, bo godzinkę musi się zdrzemnąć. I nagle na nią spojrzał. Cała krew odpłynęła jej z serca. – Masz wielkie smutne oczy – powiedział. Bardzo piękne. I zamknął za sobą drzwi.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.