Strona 2 z 2
Od wyjazdu z matką minęło właśnie dziewięć lat, a od wyjazdu z żoną osiem, gdy Łowczyk opowiedział swoją historię. Otóż postanowił z rodziną uciec na Zachód. Przeprawiali się nocą przez Odrę na pontonie, gdy ich zauważono. Zaczęła się strzelanina. Ponton się wywrócił, on dopłynął do brzegu. Co z resztą rodziny – nie wie. Zgubił ich w ciemnościach, w rzece. Może są w Niemczech, może się potopili?
To była świetna historia. Trudna do sprawdzenia. Żyli, nie żyli. Nikt nie wiedział. Z Odry ciągle wyławiano zwłoki uciekinierów. Czy były wśród nich zwłoki kogoś z rodziny Łowczyków? Po dziewięciu latach nie sposób było to ustalić. Janowi Łowczykowi groziła więc co najwyżej kara za próbę nielegalnego przekroczeni granicy.
Śledztwo stanęło w miejscu. Podejrzany trzymał się swojej wersji. I co tu dużo mówić, była ona i spójna, i inteligentna. Zwłok nie było, dowodów nie było. Wyglądało na to, że zbrodniarz się wyłga. Ale wtedy pojawił się nowy trop. Choć z początku wydawał się dość kiepski.
W Chorzowie, gdy pracował w hucie, Łowczyk postawił krzyżyk przy nazwisku matki i ojca. A taki był zwyczaj, że krzyżyk stawiano, gdy ktoś nie żył. – Więc jak to – zapytał śledczy – to było przecież wcześniej niż ta wasza historia z przeprawą przez Odrę. Według tego, co mówicie, to wasza matka jeszcze wtedy żyła. A wy tu krzyżyk postawiliście! Wpadliście! Kłamiecie! I o dziwo, Łowczyk nieoczekiwanie pękł. Opowiedział, jak to się wszystko zdarzyło. Płacząc opowiedział.
W 45 roku z matką dotarł do Kosinowa w powiecie Trzebnickim. Zajęli stojący na uboczu domek. Zamierzali spędzić w nim zimę. Pokłócili się o stare sprawy. Jak to w rodzinie. Matka po raz n-ty zarzucała mu, że zmarnował schedę po ojcu. Ojciec Łowczyka trudnił się lichwą i po jego śmierci syn rzeczywiście przechwycił część pieniędzy, a części nie udało mu się odzyskać. Matka nieustannie miała do niego o to pretensje. Łowczyk z kolei zarzucał jej, że jak był mały, włożyła go do koryta dla świń, by go zjadły.
reklama
Łowczyk zakończył spór tak, że wyjął z walizki swojego obrzyna, tzn. karabinek z obciętą lufą, sprzęt wówczas niezbędny dla każdego przedsiębiorczego eksplorera Ziem Odzyskanych i zakończył swój konflikt z rodzicielką. Potem pochował ją pod kartoflami w piwnicy. I zniknął.
Jeśli nie rzuci kochankiWrócił do domu, do żony. Opowiadał wszędzie, że matka po kłótni z nim postanowiła sama szukać szczęścia na Ziemiach Odzyskanych. I wszystko byłoby dobrze, gdyby po pijaku swojej Michasi się nie wygadał.
Michasia była przerażona, ale milczała. Do czasu, gdy się dowiedziała o jego romansie. Wtedy zagroziła, że go zadenuncjuje, jeśli nie rzuci kochanki. Był w jej
rękach. Wrócił jak trusia do domu, ale Michasi postanowił się pozbyć. Zanim go wyda. Kupił parabellum, poręczniejsze niż obrzyn. I wymyślił przeprowadzkę na Ziemie Odzyskane.
Gdy po długiej podróży wysiedli całą gromadką w Jeleniej Górze, okłamał żonę, że konie po nich przyjadą. Chciał doczekać zmroku. Czekali na te mityczne konie cały dzień. A potem, gdy już zapadł zmrok, zaproponował, by iść pieszo. Bagaże zostawili u jakiejś Niemki, a sami poszli w kierunku lasu, rzekomo do ich nowego gospodarstwa, które zgodnie z jego opowieściami miało na nich nieopodal Jeleniej Góry czekać.
Łowczyk niósł swojego ulubieńca pięcioletniego Piotrusia, Michalina prowadziła siedmioletniego Dionizego. Kiedy już się zagłębili głęboko w ciemny las, Łowczyk oddał dziecko żonie i został z tyłu. Wyjął broń i strzelił jej w plecy. Osunęła się bez słowa. Odciągnął bezwładne ciało w krzaki i odszedł z chłopcami, jakby nigdy nic. Kiedy już przeszli kilkaset metrów, zapytał Dionizego, czy wie co się stało.
– Tak – odparł synek – tatuś zastrzelił mamunię. Poszli dalej. Po przejściu następnych kilkuset metrów Łowczyk położył w stogu przysypiającego Piotrusia i poszedł dalej z Dionizym. Niezbyt daleko. Przy stercie kamieni strzelił mu w serce. Potem przykrył zwłoki kamieniami i odjechał najbliższym pociągiem z Piotrusiem, swoim ulubieńcem, do Chorzowa.
Co się stało z mamuniąTam, w Chorzowie, wszedł do małej restauracyjki na przedmieściu. Zamówił setkę i piwo. Dał dziecku jeść i zaczął z nim rozmawiać. I znowu zapytał młodszego synka, czy wie, co się stało z mamusią. Chłopczyk zaczął spazmatycznie płakać i łkając powiedział, że mamusia się przewróciła, bo tatuś ją zastrzelił. Łowczyk kupił małemu w bufecie czekoladę, a potem wziął na ręce i wyszedł z knajpki. Poszedł z synkiem na hałdy huty, w której ongiś pracował. Gdy wdrapali się na górę, zastrzelił małego i przysypał go żużlem.
Proces Jana Łowczyka odbył się w roku 1955. Skazano go na karę śmierci za czterokrotne zabójstwo. Na podstawie amnestii z roku 47 sąd zmniejszył mu karę do lat 15. W sierpniu 1968 roku Jan Łowczyk opuścił więzienie. Miał wtedy lat 50.
Manula Kalicka
il. Edyta Banach-Rudzik
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.