Na miłość trzeba czekać. Któregoś dnia sama zapuka do naszych drzwi. To nic, że czasem trwa to całe wieki...
A ten zaś, kto wyciągnie ów miecz z kamienia, będzie miał prawo nosić koronę Brytów. – Mój chłopak, Jurek, przetłumaczył łaciński napis, który wykuto na murze. – Więc jednak do czegoś moje klasyczne wykształcenie się przydało – dodał dumny z siebie. Kiedy Jurek sylabizował tamtą inskrypcję, ja nie mogłam oderwać oczu od malowidła na ścianie, przy wejściu do niewielkiego kościółka. Ale zanim zaniemówiłam z wrażenia...
Na wakacje pojechaliśmy do Włoch. I tu właśnie usłyszeliśmy legendę o królu Arturze i jego mieczu uwięzionym w skale przez... magię. W tym miejscu warto wspomnieć, że oboje z Jurkiem zastanawialiśmy się od pewnego czasu, czy nie wziąć ślubu. Chodziliśmy ze sobą już kilka lat. Co prawda nie pałałam do Jurka płomienną miłością i nie zasypiałam z jego imieniem na ustach. Ale, jak przekonywała mnie mama, to porządny chłopak z dobrej rodziny. A jeśli nam jest ze sobą dobrze... to miłość z czasem sama zapuka do naszych drzwi.
– Jeśli myślimy o ślubie – powiedział pewnego dnia mój narzeczony – to dobrze byłoby zarobić jakieś pieniądze na początek wspólnego życia. Postanowiliśmy więc pojechać do Włoch i tu trochę popracować. Skorzystaliśmy z tego, że mój wujek Giuseppe jest Włochem i znanym w Toskanii kiperem. Innymi słowy, próbuje, czy wina są dobre i tworzy też nowe. I to on właśnie załatwił nam pracę w winnicy w Montesiepi – miasteczku blisko Sieny.
Robota nie była zbyt ciężka, a wujek dodatkowo starał się umilić nam pobyt, jak tylko mógł. W czasie jednej z kolacji, na którą zaprosił nas do pobliskiego miasteczka, pokazał nam klasztor na wzgórzu, który skrywa tajemnicę króla Artura.
– Tego Artura, który zasiadał z rycerzami przy okrągłym stołu? – dopytywał Jurek. – I poszukiwał świętego Graala – kielicha, z którego w czasie Ostatniej Wieczerzy Chrystus pił wino?
– Tego, któremu doradzał czarodziej Merlin? – dopytałam dla jasności.
Wujek skinął głową.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.