To mu się zdarzyło pierwszy raz. Poczuł coś więcej niż tylko sympatię do swojej pacjentki!
Podobała mu się, nawet bardzo. Lubił z nią rozmawiać. Zaczęło się od tego, że zauważył na szpitalnej szafce Marty książkę swego ulubionego pisarza.
– Podoba się pani? – zapytał, biorąc do ręki „Młodość" J.M. Coetzeego. Na założonej zakładką stronie jego wzrok padł na zdanie: „Mężczyzna nie powinien czekać, aż kobieta do niego podejdzie. Wręcz przeciwnie: to ona powinna czekać na mężczyznę".
Po powrocie do domu Piotr sięgnął po swój egzemplarz powieści. Przeczytał ją raz jeszcze i zaczął się zastanawiać nad swoimi relacjami z kobietami. Musiał w końcu przyznać, że po odejściu żony stracił dawną pewność siebie. A po kilku romansach wiarę w trwały, szczęśliwy związek.
Sam wychowywał córkę. Dzięki ciotce Wandzie udało mu się poukładać życie. W jego centrum była Lenka, wokół małe grono znajomych, a na marginesie kobiety, które trzymał z dala od siebie. Jedno było pewne: Piotr nie chciał się angażować, zanim dostanie znak, że właśnie ta kobieta jest mu przeznaczona. Jaki znak? Tego nie wiedział.
Marta zadzwoniła do niego kilka dni po opuszczeniu szpitala. Zaproponowała spotkanie. Zaskoczyła go. „To ona powinna czekać na mężczyznę" – zadźwięczały mu w uszach słowa pisarza. Niezbyt zręcznie wykręcił się obowiązkami: szpital, przychodnia. A potem jeszcze pozbawił Martę złudzeń, mówiąc, że ma dziecko i... poukładane życie.
Odezwała się znowu po kilku tygodniach. Ucieszył się, bo często myślał o niej i żałował, że z jego winy stracili kontakt. Lenka z Wandą były na wsi, więc wieczory miał wolne. Umówili się do kina.
reklama
Marta wyglądała fantastycznie. Chciał jej to powiedzieć, ale nie umiał znaleźć odpowiednich słów. W kinie milczeli, a gdy wyszli, rozmowa także się nie kleiła. Nie wypadało na randce pytać ją o zdrowie. Na szczęście Marta zaczęła opowiadać o swojej pracy na uniwersytecie. Była etnografem. Od roku zbierała materiały do książki o wierzeniach pogańskich.
– Rodzime czary, gusła, zabobony? – zażartował. – I to udokumentowane! – zapaliła się. – Także dzięki mnichowi o imieniu Rudolf z klasztoru Cystersów, który napisał w połowie XIII wieku podręcznik dla spowiedników. Stąd wiadomo, że ówcześni ludzie wierzyli w sny i przepowiadali sobie przyszłość.
– Ja także wierzę w sny – wtrącił Piotr całkiem serio.
– A ja w talizmany – wyznała Marta. – Szczęściu trzeba jakoś pomagać.
Piotr nie przyznał się jednak, że czeka na znak, który pomoże mu uwierzyć, że spotkał przeznaczoną mu kobietę. Marta też nie powiedziała, że jakiś czas temu była u wróżki, żeby zapytać o mężczyznę, który wyleczył jej ciało, ale zburzył spokój ducha. A ja powiedziałam jej wtedy, że nie będzie łatwo zdobyć jego serce, bo jest bardzo nieufny po nieudanym małżeństwie.
– Teraz jest całkowicie oddany córce – dokończyłam.
– Jest normalnym mężczyzną, nie mnichem! – Marta wydawała się pewna swoich przeczuć co do Piotra.
– Miałam na myśli poważny związek – odpowiedziałam.
– Myślałam, że wystarczy kogoś pokochać – stwierdziła zawiedziona moją wróżbą.
– Miłość to rodzaj czarów, jeśli on się na nie otworzy, to także im ulegnie – pocieszyłam ją.
Jakiś czas później Marta zadzwoniła w sprawie swojej babci. Przy okazji wyznała, że zabiera się do pisania pracy o dawnych ludowych wierzeniach i obrzędach. By mieć spokój, ukryje się w jakiejś głuszy. Piotr kilka razy sięgał po telefon, żeby zadzwonić do Marty, bo chciał ją znowu zobaczyć, ale zawsze coś mu w tym przeszkadzało. Pech czy brak zdecydowania?
Wczesną wiosną ciotka Wanda zaczęła namawiać Piotra, by we wsi, do której od dwóch lat wyjeżdżała z Lenką, zbudował letni dom. Piotrowi spodobało się to miejsce. Musiał tylko wybrać którąś z pięknie położonych działek. W pewnym momencie zorientował się, że towarzyszy mu śmieszny, pręgowany kot.
– Czy kot w rudo-czarne paski to dobra wróżba? – zagadnął Wandę po powrocie.
– Oczywiście – przytaknęła z entuzjazmem.
Drewniany dom górale postawili w cztery miesiące. W połowie sierpnia można było w nim zamieszkać. Już pierwszego wieczoru przed ich furtką pojawił się rudo-czarny znajomy. Lenka od razu się nim zaopiekowała, ale na noc do łóżka nie zdołała go zaciągnąć. Zniknął tak nagle, jak się pojawił. Córka błagała Piotra, by go odnalazł, ale nikt we wsi do tego kota się nie przyznawał.
Późnym wieczorem, gdy Lenka i Wanda poszły spać, Piotr wyszedł na werandę, by popatrzyć na rozgwieżdżone niebo. Wyjął komórkę. Chciał zadzwonić do Marty, aby usłyszeć jej głos, lecz uznał, że jest zbyt późno. Wtedy zobaczył przyglądającego mu się rudo-czarnego kota.
– Gdzie uciekasz? – zapytał i ruszył za nim. Doszli do skraju wsi. Na schodkach przed domem siedziała Marta i wypatrywała spadającej gwiazdy. Od kilku dni czekała na tę noc. Za nic nie przegapiłaby okazji, by wypowiedzieć w tak magicznej chwili życzenie. I chwilę po tym, gdy to zrobiła, najpierw zobaczyła przed sobą swego kota, a potem... Piotra.
Anna Złotowskafot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.