Mam taką upiorną znajomą, która za każdym razem, gdy się widzimy, omiata mnie czujnym spojrzeniem i mówi: „No, kochana, widzę, że wyglądasz wprost świetnie – chyba znowu przytyłaś parę kilo".
Albo patrzy na mój brzuch i kiwa głową: „W twoim wieku w ciąży, no, no – to chyba będzie jakiś eksperyment genetyczny. Mąż o tym wie?" itp., itd. Te maglowe złośliwości puszczam od lat mimo uszu, bo ani mi się chce komentować wychowanie głupiej baby, ani mój wygląd.
Ale niedawno dostałam w prezencie od uzdolnionego artystycznie szwagra piękny album z fotografiami z naszej rodzinnej wyprawy do egzotycznego kraju. I na każdym zdjęciu w towarzystwie moich sióstr i ich mężów mogłam podziwiać pulchną foczkę, istnego hipcia, rozkoszną słoniczkę. Czyli mnie, bo – jako się rzekło – szwagier w każdej starej tłustej foce czy słonicy potrafi dostrzec ukryte piękno.
– Nie martw się – powiedział mąż, przeglądając album. – Ja też tu wyglądam staro i grubo... Ale trzeba z tym coś koniecznie zrobić, musimy zmienić nasze życie. I usiedliśmy oboje na tarasie, popijając herbatę koperkową (działa moczopędnie), żeby ustalić taktykę Wielkiej Przemiany:
a. Rzeczywiście wyglądamy oboje okropnie. Czujemy się beznadziejnie. A akurat zbliża się sezon przyjęć ogrodowych, na które trudno nie iść, więc musimy się odchudzić ekspresowo, chociaż te brzuchy... Będzie trudno. Metabolizm już dawno pokazał nam gest Kozakiewicza. A nie możemy go, niestety, wymienić na młodszy i szybszy. I musimy się męczyć ze starym leniwym dziadem, który okłada nas tłuszczem.
b. Zgadzamy się – koniecznie wspólnie, bo tak raźniej – musimy pozbyć się nadmiaru słoninki. Pytanie, jak to zrobić, żeby potem nie powiedzieć: „Po cholerę liczyliśmy te kalorie cały miesiąc, skoro ważymy tyle samo, co 30 dni temu?!". To grozi depresją i efektem jo-jo!!!
reklama
c. Nie popełnijmy błędu, jaki często zdarza się ludziom w przełomowych momentach podejmowania sprzecznych z ich naturą Ważnych Postanowień. I nie roztrąbmy naszych ambitnych zamiarów każdemu, kto znajdzie się w zasięgu naszego głosu lub – nie daj Boże – internetu... Musimy pamiętać, że pragnienia pragnieniami, ale ciało mdłe. A klęska nie wchodzi w grę, więc lepiej publiczność zaskoczyć, niż rozczarować.
d. Idziemy na całość. Wyrzucamy z lodówki wszystko, co nadaje się do jedzenia, obdarowujemy przepełnionych wdzięcznością przyjaciół zapasami wina i konserw z foie gras z piwniczki. Ale natura nie znosi próżni i rzucenie przyjemnego, acz niezdrowego nałogu jedzenia i picia rzeczy smacznych trzeba zastąpić czymś zdrowym i efektywnym, np. zamiast kolacji jogging, zamiast obiadu pływanie, zamiast śniadania... Chyba się rozpędziliśmy!!! Coś jednak trzeba przegryźć – same dobre zamiary i prana może odchudzić nas zbyt skutecznie!
e. Może więc zamiast się bez sensu głodzić, podejść do sprawy nowocześnie i podeprzeć się sprzętem do ulepszenia wyglądu i zdrowia. Przemysł produkujący machiny do zdobywania płaskiego brzucha i sprężystych mięśni już na nas czeka. Trzeba tylko wybrać formę odpowiednich dla nas ćwiczeń i załatwić kredyt w banku.
f. A może zamiast działać po partyzancku, w samotności niemal, dołączyć się do grona innych osób prowadzących higieniczny tryb życia. I obdarzonych nieugiętą wolą, która niczym dobra energia przeniknie wkrótce i nas, po zapłaceniu opłaty członkowskiej, oczywiście... To jasne, że za takie pieniądze instruktor da nam popalić, nie zważając na nasz dojrzały wiek. A po pierwszych ćwiczeniach ciało będziemy mieli obolałe, co może oznaczać tylko jedno: że zachodzą w nim korzystne zmiany. I wkrótce będziemy wyglądać jak główny oprawca, który po stu pompkach bez zadyszki przechodzi do podnoszenia ciężarów i obiecuje nam, że za pół roku, za rok też będziemy mieli ciała jak z marmuru.
g. NO NIE! Pół roku, czyli sześć miesięcy, dwadzieścia cztery tygodnie, sto sześćdziesiąt parę dni, pełne głodu, bezalkoholowych cierpień, potu za jakiś głupi płaski brzuch?! I z jaką gwarancją, że nasz przeterminowany metabolizm nie rozleniwi się w tym czasie tak totalnie, że po etapie Wielkiej Naprawy w ogóle odmówi współpracy. I do końca życia będziemy skazani na te wszystkie głodówki, ćwiczenia i detoksykacje...
Sorry, nie pchajmy się na Mount Everest, jeśli dostajemy zadyszki na schodach. Lepiej przyznać uczciwie i otwarcie, że próba rzucenia czegoś, czego się rzucać nie lubi, zawsze jest skazana na niepowodzenie...
I na tym zakończyliśmy rozważania, ustalając roztropnie, że moje zdjęcia zeskanujemy i zwęzimy w fotoszopie, żeby mieć milszą pamiątkę z wakacji. A na kolację zjemy spaghetti z owocami morza i popijemy kieliszkiem białego wina. Wieczór taki piękny, więc po co psuć sobie dobry nastrój...
Teresa Jaskiernyfot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.