Aktorka Katarzyna Zielińska śpi wśród kwiatów, je tylko z przyjaciółmi, a jak sobie coś postanowi, to zawsze jej się uda. Wiadomo. Góralka.
Jestem zapachowcem. Lubię włóczyć się uliczkami i czuć zapach miasta. Szczególnie wtedy, gdy wszystko kwitnie, pachnie ziemia i trawa. Mam swoje zaułki, skwery, uliczki.
Gdy jestem w Krakowie, chodzę po Kazimierzu, ale nie po tych turystycznych, zadeptanych trasach. Mam własne, odkryte, gdy mieszkałam tam podczas studiów w szkole teatralnej.
W Warszawie spaceruję po Mokotowie. Kocham tę dzielnicę, z jej małymi bazarkami, wciśniętymi między kamieniczki i bloki. No i kwiaciarkami. Chyba znam je wszystkie, bo kwiaty są moją obsesją. Wydaję na nie fortunę i ustawiam wszędzie.
Gdy przychodzę do domu z naręczem bzu, konwaliami, tulipanami, liliami i innymi drobnymi białymi kwiatami, których nazwy nawet nie znam, mąż wita mnie słowami: „Kasiu, teraz już przesadziłaś!". A ja na to, że nie mogłam się zdecydować, bo wszystkie są piękne!
Mam wewnętrzną potrzebę życia w zieleni, dlatego w doniczkach uprawiam zioła, na tarasie hoduję lawendę. Bujnie mi się rozrosła. Ponieważ zapach jest moim fetyszem, mam słabość do olejków. Lubię wcierać je w ciało. Nie dość, że pachną, to jeszcze nawilżają skórę. Flakony po perfumach trzymam długo, latami. Nawet jeśli na dnie jest tylko kropla, nie umiem ich wyrzucić, bo w każdym zapachu mieszka jakieś wspomnienie.
Również w jedzeniu. Na przykład kawa kojarzy mi się ze spokojem. Lubię zaszyć się w kawiarence przed południem, zamówić filiżankę. Piję i zbieram myśli. Albo relaksuję się, obserwuję ludzi, gołębie, chmury. Jednak „prawdziwe" posiłki lubię jeść w towarzystwie męża, przyjaciół, rodziny. Jak mam sama siedzieć nad zupą, to sobie odpuszczam. Wolę być głodna.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.