Konflikty na linii teściowa – synowa są niczym tsunami, które zatapia wiele z pozoru zgodnych stadeł.
Teściowa, ten stary rower (jak w znanym walczyku), wjeżdża w życie niejednej pary bez hamulców i rozbija wszystko, co napotyka na drodze. Synowa nie pozostaje jej dłużna. Wiem, że gdy dochodzi do konfliktu, to nigdy nie ma winy po jednej stronie. I w tych wojnach domowych też jest tak samo.
Nie wiadomo, kiedy się zaczynają, kto pierwszy rzucił rękawicę, kto kogo sprowokował i dlaczego końca tej walki nie widać. Wiadomo jedno: zawsze wszystko zaczyna się od nadmiernej, zaborczej miłości. Do synka lub córeczki, do tego idealnego, cudownego dziecka, które ma tę wielką zaletę, że JEST NASZE.
A potem już leci z górki: skoro przyszła teściowa urodziła ten Mount Everest doskonałości, to prędzej czy później wejdzie w zwarcie z przyszłą synową (zięciem), czyli zwykłą, niedoskonałą Gubałówką. Nikt nie dorośnie do pięt superprodukcji jej lędźwi. I najgorzej jest wtedy, kiedy jej dziecko, czyli nasz wybranek/nasza wybranka też w głębi duszy w to wierzy.
Z drugiej strony naprzeciwko teściowej w walce o miłość jej syna staje młoda kobieta, czyli jego wybranka, która chce przejąć kierownictwo nad przyszłym życiem. Ona wie, z góry zakłada, że wszystkie JEGO złe cechy, z którymi ONA walczy – począwszy od fatalnych nawyków żywieniowych, a skończywszy na nieopuszczaniu klapy deski sedesowej – są efektem beznadziejnego wychowania, jakie otrzymał w domu. Czytaj: są winą matki, która nie umiała go dobrze wychować, nauczyć takiego zachowania, jakiego wymaga wybranka.
* * *
Jeśli przydarzyła ci się podobna sytuacja, napisz do nas, jak sobie z nią poradziłaś.
Nasz adres: 02-612 Warszawa, ul. Malczewskiego 19 albo danka@tejot.com.pl
dla zalogowanych użytkowników serwisu.