„Taka piękna kobieta nigdy nie zwróci na mnie uwagi", pomyślał Kamil Sipowicz, kiedy pierwszy raz zobaczył Korę. Jej tę miłość przepowiedział piękny sen erotyczny, z nim w roli głównej.
Plotka o chorobie Kory rozeszła się pod koniec ubiegłego roku, kiedy Kamil Sipowicz pojawił się w telewizji śniadaniowej ubrany na czarno.
– Sytacja rzeczywiście wyglądała nie najlepiej, mówi dziś Kamil w wywiadach, ale na szczęście rokowania są teraz dobre. Jego troska o Korę, która zachorowała na nowotwór złośliwy, poruszyła wszystkich.
Poznali się prawie czterdzieści lat temu, w 1974 roku, w windzie warszawskiej kamienicy przy ul. Ogrodowej. On mieszkał wtedy na siódmym piętrze z matką w jednopokojowym mieszkaniu. Dopiero zaczynał swoje dorosłe życie. Był chorobliwie nieśmiałym facetem. Ona, nieco starsza, mężatka, matka małego Mateusza przeniosła się właśnie z Krakowa do Warszawy. Jej mąż, Marek Jackowski otrzymał wtedy stałą pracę w dwutygodniku „Jazz forum". To zadecydowało o ich dalszym życiu. Jak efekt motyla, który machnie skrzydłem w Boliwii, a w Europie spowoduje huragan.
Choć on wtedy powiedział sobie: „Taka piękna kobieta nigdy nie zwróci na mnie uwagi". Kora nie wierzy w magię, we wróżby i w przypadki. Chociaż nie może zaprzeczyć, że gdyby nie ta propozycja pracy dla Marka, być może nigdy nie spotkałaby na swej drodze Kamila Sipowicza.
Mężczyzna z rozedrganego światła
W książce „Podwójna linia życia" przyznaje, że przeżyła kilka irracjonalnych wizji we Włoszech. To tam objawił jej się mężczyzna, blondyn w niebieskiej koszuli, jakby utkany z rozedrganego światła. Koleżanka, z którą dzieliła pokój, nic nie widziała. Kora jednak przysięgłaby, że tę zjawę widziała w oknie bardzo realnie.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.