Strona 1 z 2
Ogród pokrył się duszącą słodką wonią. To zakwitła kalina koreańska, wystawiając do słońca niewielkie białe kwiatki. Luiza żałowała, że nie będzie można wpiąć ich do bukietu ślubnego – krzak już wtedy przekwitnie.
Ale za to będą świeże kalie. Ruta, jej córka, zażądała kalii. Suknia ślubna miała być skromna, jasnożółta. Luiza zamówi ją w najlepszej firmie w mieście. I jeszcze żeby ojciec odprowadził Rutę do ołtarza. Z tym był kłopot. W życiu Ruty nie było żadnego ojca. – Może wynajmiemy szpakowatego eleganckiego pana – zaproponowała Luiza – i on odegra rolę ojca. – Nie – upierała się Ruta – musi być prawdziwy. Bez prawdziwego małżeństwo się rozpadnie. Tak mówiła jej przyjaciółka.
Luiza pamięta, jak przyśniło się jej (to było tak dawno temu, miała wtedy 29 lat), że wsiada do windy, a razem z nią wysoki piękny mężczyzna. Ona – prawie mu równa wzrostem, długonoga. Nogi jak patyki. Teraz o takich mówi się, że są do samej szyi; ma je co druga nastolatka. Wtedy były nieszczęściem. Do tego ładna twarz. Ale znowu nieszczęście. U nasady włosów na policzku miała ogromne znamię w żółtobrązowym kolorze. Jakby ktoś nalepił mapę nieistniejącego lądu. Zimą Luiza zakładała kaptur z futerkiem i gdy szła ulicą, wiedziała, że nikt tego nie widzi. Ale wiosną kaptur trzeba było zdjąć.
– Masz diabelskie znamię – powtarzała matka Luizy, zanim oddała ją na wychowanie bezdzietnej ciotce. Ciotka była starą panną i wymyśliła, że Luizy nikt nie zechce. Będą więc mieszkały razem, a Luiza będzie jej usługiwała. I na to się zanosiło. Ale Luiza lubiła się uczyć. Po zawodówce handlowej oświadczyła, że idzie do technikum. Potem postanowiła studiować. I w dodatku prawo. Raz w miesiącu do ciotki przyjeżdżała matka Luizy. Z pieniędzmi. Kładła je na stole, wypijała herbatę i mówiła: – Kroi mi się świetne małżeństwo. Ale zawsze kończyło się na krojeniu.
Winda, która przyśniła się Luizie, miała lustra. Ona, miesiąc temu przyjęta do pracy w dziale kadr, stała w prawym rogu, a w drugim on, dyrektor. Jest prawie równy jej wzrostem, szczupły, z twarzą boksera, który nigdy nie został znokautowany. Tego dnia przybiegła do pracy lekko spóźniona. Bez tchu dopadła windy, wskoczyła do środka i zmartwiała. Było jak we śnie.
reklama
Dyrektor stał w tym samym kącie windy, tak samo ubrany... Z pośpiechu nie włożyła stanika. Piersi rysowały się pod cienką bluzką. Luiza opuściła paczkę z chusteczkami. Oboje z dyrektorem schylili się, żeby ją podnieść i wtedy wyczuła przelatującą między nimi iskrę. Wąska spódnica ściągnęła się do tyłu i kiedy Luiza wstała, pod materiałem wyraźnie zarysowała się wypukłość wzgórka łonowego.
– Czy mógłbym zaprosić panią na kolację? – zapytał dyrektor. Powinna była odpowiedzieć, że z żonatymi nie chodzi na kolacje (wiedziała, że ma żonę, choć dzieci chyba nie). Ale zamiast tego szybko zapytała: – Kiedy i gdzie?
Po pracy wysprzątała pokój. Od dawna nie mieszkała już z ciotką. Przez całe życie ciotka bała się, że trafi do domu opieki społecznej i w końcu tam trafiła. Później dołączyła do niej matka Luizy, choć kroiło się jej właśnie wspaniałe małżeństwo. Luiza pozbierała książki. Kończyła aplikację adwokacką i miała wiele nauki. Zbliżała się pora spotkania. Natarła perfumami gładką jedwabistą skórę, a znamię na policzku starannie przykryła korektorem.
Dyrektor już czekał przed restauracją. Powiedziała, że nie znosi restauracji, a w domu ma mnóstwo jedzenia. Musi tylko kupić czekoladę. Dlaczego czekoladę? Tylko to jej przyszło do głowy... Byle on nie zdążył odmówić.
Podszedł do okna. – Co to za kwiat – zapytał, wskazując na doniczkę na parapecie. – To ruta – powiedziała – moja ulubiona roślina. Odsunął jej włosy z policzka ruchem, który zapamiętała na lata. Zdrętwiała. Zaraz ogarnie go wstręt, powie, że boli go głowa lub coś w tym rodzaju. I wyjdzie. – Dlaczego tego nie usuniesz? – zapytał. – To nie jest trudne.
Myślała, że zostanie u niej całą noc, miała jeszcze w lodówce naleśniki, które należało podlać alkoholem i zapalić, i wspaniały tort czekoladowy. Ale był tylko dwie godziny. Aż dwie godziny. Wykąpała się i spróbowała zasnąć. Za kilka dni miała zacząć nową pracę, tym razem w kancelarii prawniczej.
Ciągle nierozwiązana była sprawa ojca, który miał prowadzić Rutę do ślubu w kościele. Luiza poszła do dawnej pracy. Firma została sprywatyzowana, wstawiono wielkie szklane drzwi, a przed wejściem posadzono iglaki. Przywitała ją sekretarka – równa jej wzrostem. Zapytała o dawnego dyrektora, ale sekretarka, którą teraz nazywa się dumnie asystentką, odpowiedziała, że nie jest upoważniona do dawania żadnych informacji.
Na korytarzu usłyszała za plecami wołanie. Biegła ku niej główna księgowa, która nadal pracowała w firmie. Wiedziała, że Luiza jest wysokiej klasy specjalistką od europejskiego prawa gospodarczego. Że ma wielką kancelarię i piękny dom z tarasem. I że ktoś, kto ma to, co ona na policzku, musi to ominąć. Pójść w karierę, zneutralizować diabelski znak.
Luiza odgarnęła włosy. Na policzku nie było śladu znamienia. – Wywabiłam jak plamę – powiedziała. – A teraz chcę zapytać o dawnego dyrektora. – Stoczył się w dół. Pił coraz więcej, aż żona wystąpiła o rozwód. Wyciągnęła z niego wszystkie pieniądze i wysłała na bruk. Sama wyszła po raz drugi za mąż, a on się gdzieś pałęta, brudny i śmierdzący. Bodaj na Pradze. Mówiono nawet, że mieszka w kanałach. I pomyśl tylko, Luiza – ciągnęła księgowa – że to był taki piękny chłop i wszystkie żeśmy za nim gubiły oczy.
W domu zdjęła szpilki, które niemal przyrosły jej do stóp. Z szafy wyjęła dawno nienoszone spodnie i płaskie buty. Pojechała na Pragę. Trafiła do zrujnowanej kamienicy, gdzie dyrektor podobno mieszkał. Jednej z tych, w których kiedyś żyli ludzie pijący denaturat. Ale teraz kamienica była pusta. Obeszła ją dookoła. Jacyś ludzie kręcili się po pustym podwórku. Zapytała, gdzie są dawni mieszkańcy. Nie wiedzieli. Może tu, może tam. A kamienica jest do renowacji. I nikt z dawnych mieszkańców już tu nie wróci.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.