„Z tobą było nieźle całkiem, tylko nudno, nudniej wciąż. No więc wyszłam, jak wychodzi ktoś, kto ma już dość" – napisała w swojej piosence „Wyszłam za mąż, zaraz wracam" Maria Czubaszek. Ale kiedy jest ciekawie i zabawnie, to w małżeństwie może wytrzymać nawet 30 lat.
WRÓŻKA: Czubaszek był nieporozumieniem, pomyłką?
Maria Czubaszek: Na to wyszło. Ale na początku był dla mnie jedyną szansą na wyrwanie się z domu, którego miałam już dość. Moja mama, wychowanka lwowskich urszulanek, trzymała mnie bardzo krótko. Na pierwszym roku studiów musiałam być w domu o 22. Kiedy zdarzyło mi się wrócić 15 minut później, była awantura. Za którymś razem postanowiłam więc już w ogóle nie wracać. Nawinął się akurat Czubaszek (starszy kolega ze studiów) i zaproponował, żebym na jakiś czas zatrzymała się u niego. Mieszkał z matką, na użytek której wymyśliliśmy, że jestem studentką z Krakowa, nie dostałam miejsca w akademiku i nie mam gdzie się podziać. To ostatnie było zresztą prawdą. A rok później stało się głównym, jeśli nie jedynym, powodem naszego małżeństwa. Doszliśmy bowiem do wniosku, że skoro już i tak mieszkamy i sypiamy pod jednym dachem (dokładnie ja na jego tapczanie w pokoju, a on na łóżku polowym w kuchni), to dlaczego nie mielibyśmy się pobrać?
I sypiać razem na tapczanie albo łóżku polowym?
Żadna z tych opcji. Nigdy w życiu z nikim nie dzieliłabym, jak to się zwykło mawiać, łoża. Nawet dwuosobowego. Spać mogę tylko sama. No, ewentualnie z psem. Natomiast w relacjach damsko-męskich (przedmałżeńskich, małżeńskich i poza) łóżko nie jest, moim zdaniem, do spania, lecz do zupełnie innych czynności.
To znaczy?
Cokolwiek to znaczy, można powiedzieć, że do kochania. Się. No więc wracając do Czubaszka, nie wyszłam za niego po to, żeby z nim sypiać.
Tylko po co?
Mówiłam. Żeby wyrwać się z domu. A poza tym? Do dzisiaj nie wiem. Ale wtedy, jak powiedziałam, doszliśmy do wniosku, że skoro już i tak razem mieszkamy, to dlaczego nie mielibyśmy się pobrać? Po paru miesiącach już wiedzieliśmy, w każdym razie ja wiedziałam, dlaczego nie powinniśmy się byli pobrać. Niestety, było już po ptokach. To znaczy po ślubie. Na szczęście, w parę lat później, po rozwodzie. Bo prawdziwej miłości nie zaszkodzi nawet małżeństwo. Ale kiedy jej nie ma, to nawet małżeństwo nie pomoże. Nierzadko może nawet przeszkadzać. Mnie przeszkadzało, więc zaproponowałam rozwód. Czubaszek nie od razu, ale w końcu, dla świętego spokoju, się zgodził.
Dla świętego spokoju?
Tak sądzę. Bo nie odpuszczałam i wierciłam mu dziurę w brzuchu.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.