Wiktor miał życiowy fart, a Stefan wrodzony wdzięk. Od liceum trzymali się razem. Najlepsi przyjaciele.
Nawet kierunek studiów wybrali ten sam. Mówili, że z wygody. Bo zawsze łatwiej we dwóch niż w pojedynkę, zwłaszcza gdy można się uzupełniać. Dopiero dziewczyna ich podzieliła. Na dwie odrębne jednostki.
Miała na imię Elżbieta. Obaj się w niej zakochali. Zabiegali o nią, każdy po swojemu. Trwało to krótko, bo okazało się, że Ela łaskawym okiem patrzy tylko na Wiktora. Wdzięk Stefana na nią nie działał. Jak to możliwe? – zastanawiali się obaj. Choć każdy osobno.
Po jakimś czasie Stefan uporał się z odtrąceniem. A kiedy Wiktor i Elżbieta kupili na kredyt mieszkanie, musiał pogodzić się z tym, że nie będzie u nich najbardziej oczekiwanym gościem. Nadrabiał jednak kontakty z przyjacielem na tzw. mieście.
– Żenię się – powiedział któregoś dnia Wiktor.
– Dlaczego? – zapytał zaskoczony Stefan.
– Rodzice Elżbiety naciskają – usłyszał w odpowiedzi.
– Będę twoim świadkiem – zaproponował Stefan.
Zanim nadszedł ten wyjątkowy dzień, coś wydarzyło się w życiu Wiktora. Wracał samolotem z Monachium. Z podpisanym bardzo korzystnym kontraktem. W klasie business, w fotelu obok niego usiadła młoda kobieta. Najpierw poczuł zapach jej perfum, z dominującą nutą narcyzów, a potem popatrzył w jej szarozielone oczy. Była naprawdę ładna. Okazało się, że jest też bardzo inteligentna i przemiła. Na imię miała Milena.
Kiedy na lotnisku zniknęła mu z oczu, zorientował się, że nic o niej nie wie. Że nie wymienili się nawet numerami telefonów, wizytówkami... Ale zaraz pomyślał, że chyba zwariował. Po co miałby coś wiedzieć, przecież za dwa tygodnie się żeni. Jednak następnego dnia o Milenie nie zapomniał...
Na szczęście rodzice Elżbiety nie upierali się przy ślubie kościelnym. Do urzędu stanu cywilnego państwo młodzi zaprosili sporo znajomych. Tuż przed złożeniem przysięgi Wiktor poczuł nagle silny zapach perfum z nutą narcyzów. Odwrócił się. Dałby głowę, że w ostatnim rzędzie krzeseł dla gości widzi Milenę. Ucieszył się. Wbrew rozsądkowi. Ale gdy część oficjalna ślubu dobiegła końca, już jej nie było. A może mu się przywidziało, że była? Nie miał czasu dłużej o tym myśleć, bo musieli jechać na weselny obiad do wiejskiej „posiadłości" teściów.
Był maj. Na biało kwitły jabłonie. Bajkowa sceneria. I w tej bajkowej scenerii... Stefan nie odstępował Elżbiety! Tańczyli przytuleni, nie zwracając na nikogo uwagi, jak w transie. – Ładna z nich para – powiedział do Wiktora jakiś niezorientowany weselnik. – Widać, że się kochają.
To był dopiero początek zdarzeń, które doprowadziły świeżo upieczonego małżonka do rozstania i z żoną, i z przyjacielem. Przy czym Elżbieta wydawała się być szczerze zaskoczona swoim nagłym, namiętnym uczuciem do Stefana. Stefan zaś nie miał nic do powiedzenia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.