Wierzy, że wena pochodzi z duchowego świata – równoległego do materialnego. Czuje, że to nie ona pisze, tylko coś pisze „przez nią". Kayah, wybitna wokalistka, wie, że myśli mają moc sprawczą i pracuje nad swoją trudną naturą Skorpiona.
WRÓŻKA:
„Muzyk to trubadur, odwieczny cygan, dla którego tabor to właściwie dom na kółkach" – tak mówisz. Masz swój fanklub nawet w Senegalu... Kochasz podróże. Można się przyzwyczaić do życia w pięknych, ale jednak hotelach?
Kayah:
Nie można. Ale to na stałe wpisane jest w mój zawód. Hotele są trochę smutnym elementem. Bo kiedy kończy się koncert, na którym tylu ludzi pragnęło być z tobą blisko, w pokoju hotelowym czujesz, jak bardzo w tym wszystkim jesteś samotna. Maszerując korytarzem z setką drzwi wiesz, że za żadnymi z nich nikt na ciebie nie czeka. Kiedy więc tylko można, wracam do domu – choćby w środku nocy. Świadomość, że jesteś przy bliskich, jest niezastąpiona. W samochodzie, oprócz superkierowcy, mam swoją bibliotekę. Nadrabiam wszelkie zaległości filmowe, książkowe. Wolę jeździć samochodem, niż latać samolotem.
Chyba nawet wiem, dlaczego. Była taka jedna trudna podróż samolotem...
Nie tylko ta jedna, o której myślisz. Było ich znacznie więcej. Ale ta faktycznie okazała się wyjątkowo nieprzyjemna. Wracałam z synem z wakacji. Cudem udało nam się wylądować podczas wielkiej burzy. To było 15 sierpnia. Następnego dnia Roch miał imieniny. Nie chciałam mu pokazać, jak bardzo się boję. On też był bardzo dzielny. Ciągle mówiłam mu o jutrze. Może gdyby nie to, jutra by nie było? Planowałam imprezę imieninową – kogo zaprosimy, co zamówimy do jedzenia...
Słowa mogą mieć moc sprawczą.
Myśli z pewnością. Przeżyliśmy. Ale do dziś nie czuję się komfortowo w samolocie. Chociaż, oczywiście, jeśli trzeba – wsiadam. Czasami dalekie podróże do innych
kultur i możliwość koncertowania i inspirowania się inną kulturą dają mi tak wiele, że warto się zmusić. Jednak zawsze tęsknię za domem.
Ponoć imię twojego syna wynika z bardzo symbolicznej decyzji?
Wychowywałam się w Białymstoku, nad którym górował kościół Świętego Rocha. Mam sentyment do tej budowli i tego świętego, a zarazem jego imienia. Kiedy urodził się mój syn, starałam się znaleźć ładne i bezpretensjonalne imię, pasujące do obco brzmiącego nazwiska. Wyszłam z tego zadania bez szwanku.
„Kiedy zaczynałam, byłam straszliwą arogantką" – tak kiedyś powiedziałaś. Tymczasem udało ci się zachować pokorę.
Pokory to ja się dopiero nauczyłam. Jak dostajesz w tyłek, to nie ma lepszej lekcji. Z perspektywy czasu cieszę się z tego. Na początku byłam bardzo buńczuczna. Ale to wynikało z kompleksów i niepewności, ze strachu przed ludźmi, z braku poczucia bezpieczeństwa na tym poletku, które pragnęłam uprawiać. Wydawało mi się, że najlepszą obroną jest atak. Dopiero zaczynałam, a już kąsałam. Te pierwsze wywiady ze mną chciałabym wykasować z pamięci wszystkich. Ale kto wie, za ile współcześnie danych wypowiedzi będzie mi, i to całkiem niedługo, wstyd. Ciągle się przecież uczymy i siebie, i świata. Chociaż jestem zodiakalnym Skorpionem, to myślę, że łagodnieję z wiekiem.
No, no – Skorpion! Ile masz w charakterze cech tego skądinąd trudnego znaku?
Gdyby ludzi naprawdę dało się podzielić na 12 typów, czyli tyle, ile jest znaków zodiaku, świat dałoby się zrozumieć w 12 dni. Ale rzeczywiście posiadam cechy nadane mi przez Skorpiona – pozytywne i negatywne. Jestem wytrwałym wojownikiem, upartym negocjatorem, lojalnym przyjacielem i pamiętliwym wrogiem. Choć z wadami walczę, przerabiając je na pozytywy. Przecież tak charakterystyczną dla Skorpiona podejrzliwość mogę przekształcić w przewidywanie potrzebne w interesach. Transformacja naszych negatywnych cech jest koniecznością. Ale nie możemy zmienić nic, nie chcąc zauważyć potrzeby tych zmian. A tak dla wielu jest wygodniej.
Ponoć bliska jest ci kabała. Odkryłaś ją w trudnym momencie życia, kiedy podejrzewano u ciebie ciężką chorobę. Jak rozumieć sens kabały w twoim przypadku?
Kabała to kompendium wiedzy o elementarnych prawach, którym wszyscy podlegamy, niezależnie od tego, czy w to wierzymy, czy nie. Tak jak podlegamy grawitacji. Pomogło mi to wziąć odpowiedzialność za wszystko, co mi się w życiu zdarza, i oddalić syndrom ofiary. Dziś nie tylko wierzę, ale i wiem, że to, co wysyłamy – otrzymamy.
Żyjemy w czasach hejterów i forów internetowych pełnych złych emocji. Nawet kabała tego nie zmieni. Ale może przez jakieś remedia pozwoli się na to „uodpornić"?
To bzdura. Żadna czerwona nitka nie uchroni cię przed niegodziwością, jeśli sam jesteś jej źródłem. Uodpornić może jedynie pewność konkretnych wartości. A bycie ponad to w najprostszy sposób gwarantuje, że nie poświęcasz energii na śledzenie internetowej głupoty i anonimowej nienawiści bez przyczyny. Żadna kabała tego nie zmieni, tylko zwykła praca nad sobą poparta świadomością, że wszystko, co nas spotyka, jest tylko wynikiem naszych wcześniejszych wyborów. Świat jest lustrem. Kiedy ty się uśmiechasz, lustro ci odpowie. Gdyby wszyscy wiedzieli, że negatywne słowa lub emocje nie giną w żadnej przestrzeni, poważnie by się zastanowili nad własnymi czynami. Kabała może niektórym pomóc to zrozumieć. Ale bez pracy duchowej, przełamującej naszą własną, kaleką ludzką naturę, nie jesteśmy w stanie nic zmienić. Nikt za nas tego nie zrobi. Nikt nie pozostaje bezkarny. Nie ma czapki niewidki. Jeśli mnie ktoś obraża, obciąża siebie samego i własną karmę. Można mu tylko współczuć.
Powiedziałaś kiedyś, że masz „czarne włosy, bo masz czarną duszę"...
Moje włosy już nie są takie czarne (śmiech). Ale wiem, do czego zmierzasz. Kiedyś moja sąsiadka astrolożka zaczepiła mnie na schodach i zapytała: „Kasiu, dlaczego ty masz takie czarne włosy?". A ja jej na to: „Bo mam czarną duszę". Bywało, że kiedy zwijałam się w kokon, mama pytała: „Kasiu, co ci jest?". A ja odpowiadałam w rozpaczy: „Mamo! Mnie czarny ląd wzywa!" (śmiech). Zabawne... Byłam dzieckiem. Ale to być może zaczątek mojego „muzycznego wiercipięctwa" i poszukiwania tożsamości?
Boisz się momentu wypalenia zawodowego?
Zdarza się, że mój fortepian jawi mi się czarnym potworem. Że kładę dłonie na klawiaturze i nic mi spod nich nie wychodzi. Ale zawsze do tej pory było tak, że jakaś niezwykła siła, w momencie, którego nie da się przewidzieć, popycha do procesu twórczego. Uaktywniają się kanały przepływu kreatywnej energii. Ja bardzo wierzę w to, że wena pochodzi z duchowego świata – równoległego do naszego materialnego i ma domenę boskości. Nagle, smażąc jajecznicę, mam przymus wewnętrzny do tego, by podbiec do fortepianu, usiąść i tworzyć.
Mistyka, filozofia różnych kultur znajduje odzwierciedlenie w twoich utworach. To magiczne.
W muzyce etnicznej jest jakaś wielka prawda. Niezależnie od tego, skąd ona pochodzi. Zawsze kochałam Brazylię. To muzyka sprawiła, że zechciałam tam pojechać. Muzyka afrykańska – kolejna fascynacja. Orient, który kocham. Uwielbiam muzykę arabską, turecką. Jest tyle możliwości. Mimo ogromnego sukcesu, nie chciałam uderzać w ton bałkański. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie chcę się powtarzać muzycznie.
Wierzysz w Boga?
Wierzę! Daleka jednak jestem od doktryn. Szanuję religijność, bo to sfera wielu ludziom potrzebna. Dla mnie Bóg jest miłością, jaką człowiek może w sobie odnaleźć i ofiarować innemu. Bóg jest cudem narodzin, Bóg jest weną...
Rozmawiała: Anna Matusiak
fot. Piotr Porębski/Kayax
dla zalogowanych użytkowników serwisu.