Aktorka Maria Pakulnis najlepiej odpoczywa w ogrodzie albo w domu, z kotem na kolanach. Samą siebie też lubi czasem pogłaskać po głowie...
Kiedyś całymi dniami biegałam na obcasach, i w życiu, i na teatralnych deskach. Nawet na bazarek po marchewkę szłam w garsonce i szpilkach.
Dziś tak ubrana biegam tylko po scenie. Naprawdę biegam. I to dwie godziny w teatrze Komedia, w spektaklu „Konserwator", gdzie gram Severine, przebojową kobietę biznesu, właścicielkę paryskiego wydawnictwa. Daję radę!
Ale po pracy z ulgą zmywam makijaż, wkładam wygodne buty i domowy strój. Od zawsze cenię klasykę. Nigdy jednak nie ubierałam się tak, by spodobać się innym. Zawsze miałam na uwadze przede wszystkim własny komfort, choć i z niego – dla dobra sprawy – czasem trzeba zrezygnować.
Kiedy grałam w „Dziewczynach z kalendarza" w teatrze Komedia, w jednej scenie byłyśmy nagie. I choć publiczność nie widziała nas w pełnej krasie, bo byłyśmy przysłonięte rekwizytami, musiałyśmy oswoić się ze swoją nagością. Nie było łatwo. Po kilku spektaklach zaczęłyśmy się czuć swobodnie. Tutaj nagie ciało czemuś służyło: wszyscy znają przecież historię kobiet z angielskiej prowincji, które rozebrały się, by zebrać pieniądze na budowę szpitala onkologicznego. Pozytywna energia wyzwalała się wówczas zarówno na scenie, jak i wśród publiczności.
Wciąż intensywnie pracuję. Jestem w ciągłej podróży. Wrocław, Poznań... To tu ostatnio spędzam wiele czasu. Razem z przyjaciółmi – Mirosławem Kropielnickim i Bożeną Borowską przygotowaliśmy spektakl „Seks dla opornych". Gramy w Centrum Kultury w Suchym Lesie. Znów znalazłam w sobie siłę i pasję, by być producentką. Sądząc po reakcjach poznańskiej publiczności, było warto.
Najszczęśliwsza jestem, gdy mam za sobą wyjazdowy maraton i mogę pobyć w domu. Nie malować się, chodzić w dresie, zająć się kotami, ugotować coś dla przyjaciół. W tle sączy się mój ukochany jazz, pachnie świeżo zaparzona kawa, za oknem śpiewają ptaki.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.