Czarodziejka

Tak nazywała Karolinę matka. Bo Karolina z niczego umiała zrobić coś pięknego.


Na przykład oryginalną biżuterię. Potem matka sprzedawała te jej cudeńka wśród znajomych. Żyły z jednej marnej pensji, więc dodatkowe pieniądze bardzo się przydawały.

Ale Czarodziejką była Karolina tylko w domu. Ludzie nie musieli tego wiedzieć.

Najpiękniej ze wszystkiego Karolina malowała. Jej obrazy były po prostu... magiczne. Mimo to na Akademię Sztuk Pięknych musiała zdawać dwa razy. Za pierwszym razem profesorowie czepiali się jej teczki z pracami.

– Dlaczego malujesz jednym dominującym kolorem? – pytali.
– Jak to dlaczego? – chciała odpowiedzieć, ale nie miała odwagi. – Bo nie chcę, żeby błękit konkurował z indygo, żeby ciemna zieleń spierała się z zielenią młodej trawy.

Karolina zawsze unikała konfliktów. Szukała równowagi i zgody. I na obrazach, i w życiu. Tyle przeszły z matką, póki ojciec był w domu.

W następnym roku złożyła nową teczkę. I zdała egzaminy. To była w dużej mierze zasługa młodego asystenta Stefana.
– Przygotuj prace tak, jak oni chcą, potem będziesz malowała tak, jak ty chcesz – doradził.

To jemu podarowała Karolina swój ulubiony obraz jeziora, na którym woda zlewa się z niebem, tworząc zielononiebieską całość bez początku i końca.
– My też możemy być tacy, jeśli zechcesz – powiedział Stefan.
– Jak niebo i woda? – upewniła się. – Tyle samo niebieskiego, ile zielonego?

Zaczęli spędzać ze sobą mnóstwo czasu. Chodzili na wystawy, do kina, na głos czytali sobie książki, kochali się w jego pracowni-mieszkaniu. Ale przeprowadzić się do Stefana Karolina długo nie chciała. Zasłaniała się samotnością matki.

– Dlaczego to robisz? – pytała zaniepokojona matka. – On cię naprawdę kocha.
– Ale ja nie wiem, czy potrafię naprawdę kochać – odpowiadała Karolina.

Tego matka nie rozumiała. Miłość to miłość. Boże, jak ona potrafiła kochać. Minęło już kilka lat, odkąd rozstała się ze swoim ukochanym, ale każdego dnia kochała go tak
samo jak na początku. Przywrócił ją do życia po jej rozwodzie. Wybaczyła mu, że jednak odszedł. Bo miłość wybacza. I miała nadzieję, że znów coś lub ktoś ich połączy.

Tamtego roku, już po dyplomie, Stefan nie musiał namawiać Karoliny, żeby pojechali w góry przywitać wiosnę. – Będziesz mogła malować – obiecał, chociaż sam myślał przede wszystkim o nartach. Wiedział, że Karolina kocha pokryte białym puchem góry, ośnieżone lasy i drogi. Inne barwy o tej porze roku musiały poczekać na swój czas. Ona wiedziała, że się niecierpliwią, że coraz odważniej dopominają się głosu. Ale póki co, nie było konfliktu.

Tydzień minął szybko. Wracali samochodem wypełnionym płótnami Karoliny, które na pierwszy rzut oka mogły się wydawać... nietknięte pędzlem. Ale chwilę potem można było dostrzec fakturę białej farby, blady odcień szarości lub błękitu albo iskrzenie srebra. Jechali w milczeniu. Na zakręcie Zakopianki Karolina zobaczyła pędzący z przeciwka samochód. Wprost na nich. Przyglądała mu się jednak ze spokojem, bo... wiedziała, że nic strasznego się nie wydarzy!

reklama


Auto odbiło w bok, omijając ich tuż przed maską. Stefan zjechał na pobocze, wysiadł i zaczął histerycznie płakać.Tego dnia nie był w stanie usiąść za kierownicą. Szok nie minął w następnych tygodniach. Stefan się zmienił. Miał za złe Karolinie, że nie uczestniczy w jego przeżyciach. Z kolei ona nie odważyła się powiedzieć: „wiedziałam". Może jednak jestem Czarodziejką? – myślała.

To poczucie daru „wiedzenia" wpłynęło też na jej malowanie. Karolina przestała bać się rozmów kolorów, cieszyła ją ich naturalna rywalizacja. Wtedy zaczęły powstawać jej „tęczowe obrazy", które pokazała na swojej pierwszej wystawie w znanej galerii. Tak się złożyło, że ja na nią trafiłam. Spodobała mi się fioletowo-niebiesko-zielona łąka, falująca raz w jedną, raz w drugą stronę, wypełniająca całe płótno. Obraz był z całą pewnością tajemniczy. Zapytałam o cenę.

– Do uzgodnienia z malarką – usłyszałam.
– Jak się z nią skontaktować?
– Proszę zostawić namiary, Karolina się do pani odezwie.

Zadzwoniła, a potem przyszła z obrazem do mojego domu. Chciała wiedzieć, gdzie będzie wisiał. Spodobało jej się miejsce. I podarowała mi go! A ja odwdzięczyłam jej się wróżbą.

– W pani życiu pojawi się mężczyzna, który zaburzy pani poukładane życie. Ale pani już o tym wie...
– Od pewnego czasu nawiedza mnie myśl – przyznała – że spotkam kogoś, z kim będę chciała być i tak jak moja matka przez resztę życia będę za nim tęsknić.
– Po rodzicach dziedziczy się geny, a nie los – pocieszyłam ją.

Karolinie udało się namówić Stefana na wyjazd w góry. Pociągiem. Tym razem on zamierzał malować wiosnę, a ona nauczyć się jeździć na nartach. Na stoku poznała Andrzeja, instruktora. Było tak, jak opowiadała jej matka. Nieprzytomne bicie serca, miękkie kolana. Karolina nie mogła złapać oddechu, gdy Andrzej obejmował ją ramieniem, pokazując właściwą pozycję zjazdową.

Nazajutrz umówiła się z nim wieczorem w mieście. Ten jeden raz. Kilka dni później wyjechała ze Stefanem. Wiedziała, że nigdy go nie zostawi, bo tak sobie kiedyś przyrzekli. Wiedziała też, że Andrzeja nigdy nie zapomni.

PS Los, którego się nie dziedziczy, sprawił Karolinie niespodziankę: Stefan zwolnił ją z ich przysięgi i jeszcze zadbał o to, by połączyć ją z Andrzejem. Na koniec przyznał się, że też poznał kobietę, do której zabiło jego serce...

Anna Złotowska
fot. shutterstock

Źródło: Wróżka nr 3/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl