Przyszła do mnie w słoneczne sierpniowe południe. Przedstawiła się jako Aleksandra. Usiadła i bez wstępów zapytała: – Czy urodzę dziecko, czy powinniśmy się z mężem starać o adopcję?
Patrzyłam w jej smutne, niebieskie oczy. Była wyraźnie zdesperowana. Podała mi zdjęcie.
– To mój mąż Robert – powiedziała. Spoglądał z niego brunet o piwnych oczach.
– Przypomina mojego kolegę z Gruzji – uśmiechnęłam się do niej.
I wsłuchałam się w jej opowieść.
Oboje mieli po 36 lat, poznali się na studiach. Potem się pobrali i wyjechali do USA. Do Polski wrócili po 7 latach. Kupili w Warszawie wymarzone mieszkanie. Do szczęścia brakowało im tylko dziecka. Ostatnie 8 lat zajęły im starania, by je mieć. Przeszli leczenie hormonalne, kilka prób in vitro. Na próżno... Lekarze nie dawali im już nadziei. Najtrudniejsze były dla nich święta, kiedy każdy z rodziny życzył im co roku gromadki zdrowych i ładnych dzieci.
Nagle w gabinecie zrobiło się ciemno. Czarne chmury zawisły nad miastem i rozpętała się burza ze straszną ulewą. „To jakiś znak", pomyślałam i znowu wyobraźnią powróciłam do Gruzji. Tam takie tropikalne ulewy są normalnym zjawiskiem. Było coś mistycznego w tak gwałtownym załamaniu się pogody.
– Czy byliście z mężem kiedykolwiek w Gruzji? – zapytałam, czując, że życie tej pary w jakiś tajemniczy sposób wiąże się z moim rodzinnym krajem.
– Nie, ale marzymy, by tam pojechać – ożywiła się. – Podobno pradziad Roberta mieszkał jakiś czas w Gruzji, budował tam drogi. Nawet się ożenił z Gruzinką, ale ona umarła przy drugim porodzie. Pradziadek z małym synkiem wrócił do Polski. W Gruzji znajduje się grób prababci i niemowlęcia. Niestety, nikt z rodziny nie wie, gdzie są pochowani. Pradziadek ożenił się po raz drugi, miał z nowego związku jeszcze dwie córki. Nikt nie wracał do smutnej przeszłości. Tylko uroda dziadka mojego męża przypomina o jego gruzińskich korzeniach.
– Musicie tam jak najszybciej pojechać – powiedziałam. – Pradziadkowie pani męża chcą o sobie przypomnieć. Czuję zadawnione żale, które się za wami ciągną. Ktoś komuś czegoś nie wybaczył. Mam wrażenie, że to ktoś z głębokiej przeszłości blokuje wasze nazwisko. Dusze przodków czekają na przebaczenie. Robert jest ostatnim owocem tragicznej miłości jego pradziadków. Jedźcie do Gruzji koniecznie i zaufajcie przeznaczeniu.
– Rzeczywiście, w rodzinie są same dziewczynki, a mój mąż jest ostatnim mężczyzną z tym nazwiskiem – przyznała zdumiona Aleksandra.
~Martini