Rano 14 lutego listonosz wrzucił do skrzynki kartkę walentynkową...
W południe wyjęła ją Anna. Zobaczyła na zielonej kopercie pierwszą literę swojego imienia i nazwisko... I mocniej zabiło jej serce. Od Łukasza! Delikatnie oddarła brzeg koperty, wyjęła kolorowy kartonik z zabawnym rysunkiem i przeczytała: „Ciągle czekam i mam nadzieję".
Anna od miesięcy nie miała wiadomości od mężczyzny, który pojawił się w jej życiu nieoczekiwanie i okazał się prawdziwą miłością. Rzuciła się w to uczucie bez zastanowienia. Ale gdy po paru miesiącach przyszło do poważnej decyzji, nie umiała jej podjąć.
Przestraszyła się ceny, jaką przyszłoby jej zapłacić za życie u boku ukochanego. Musiałaby opuścić swoje miasto, dom, rodzinę... Męża opuścić byłoby najłatwiej. Po jego ostatniej zdradzie żyli z Andrzejem w faktycznej, choć nieformalnej, separacji. Ale Łukasz nie zgodził się na zwykły romans. Anna proponowała mu wszystkie weekendy, wakacje letnie i zimowe. Nie chciał tak.
– Z Andrzejem mamy wspólną kancelarię – tłumaczyła. – Jako adwokat nie mogę z dnia na dzień zostawić swoich klientów i zacząć karierę od zera w twoim mieście.
– Słyszysz samą siebie? – pytał. – Wszystko jest ważniejsze od nas?
Żadne z nich nie powiedziało – żegnaj. Ale wkrótce ich kontakty się urwały. Anna cierpiała, a jednocześnie była zawiedziona, że Łukasz nawet przez moment nie pomyślał, żeby zostawić dla niej swój szpital i stanowisko ordynatora i przenieść się z Wrocławia do Warszawy. I teraz po prawie roku ta walentynka! „A więc mnie kocha".
Kiedy Andrzej wpadł do domu, zastał Annę dziwnie poruszoną.
– Stało się coś? – zapytał, patrząc na żonę.
– Obchodzi cię to?
– Skoro pytam...
Anna bez słowa wyszła z pokoju.
Wtedy Andrzej zobaczył wsuniętą pod torbę z zakupami rozerwana zieloną kopertę. Przeczytał pierwszą literę swojego imienia i nazwisko. „No ładnie – pomyślał wściekły – teraz kochana żona otwiera moją korespondencję!". Wyjął zabawną walentynkową kartkę: „Ciągle czekam i mam nadzieję".
„To Nina! – pomyślał od razu. – Chce wrócić, bo mnie kocha! Zrozumiała, że nie mogłem tak z dnia na dzień zostawić dorobku piętnastu lat harówy w kancelarii teścia".
reklama
– Masz nowy romans? – zaskoczyła go dwa lata temu żona. Ktoś widział go z Niną, wychodzących z jej mieszkania, i doniósł Annie.
– To nie takie proste... – odpowiedział wymijająco. W tym był prawdziwym mistrzem.
– Jeśli ją kochasz, ja daję ci wolność. Odejdziesz natychmiast. Z kancelarii także.
– Muszę to wszystko przemyśleć – próbował zyskać na czasie.
A następnego dnia zdecydował, że zostaje. Przy okazji zostawił na lodzie Ninę, którą właśnie, jako swoją klientkę, rozwiódł z mężem.
Andrzej spotykał dotąd dwa rodzaje kobiet – takie, które chciały jego oraz te, które on chciał zdobyć. Ninę zaś pokochał z wzajemnością. Nie przypuszczał, że ona nie zrozumie jego trudnej sytuacji. Że nawet nie wysłucha do końca jego wyjaśnień i zapewnień, że...
Nina wkrótce wyjechała do Stanów. Dzięki jej bratu wiedział, co się z nią dzieje. Rok temu poleciał do Lizbony, bo Nina była tam od kilku dni. Przyszła na spotkanie... z mężczyzną. Andrzej był zdruzgotany i wściekły. Najbardziej na żonę, na kancelarię, na cały świat. Aż tu nagle ta walentynka! „Nina mi wybaczyła" – pomyślał i wróciła
mu chęć do życia. Ale zaraz sobie przypomniał, co mu niedawno powiedziałam.
– Myliłaś się, pani wróżko! – zawołał sam do siebie, machając walentynką. I przyszedł do mnie ponownie z miną zwycięzcy.
– Nina chce do mnie wrócić. Właśnie dostałem od niej wiadomość – pochwalił się.
Zamierzał mi pokazać tę walentynkę, ale okazało się, że zostawił ją w domu, na biurku.
Rozłożyłam karty. – Kobieta, o której pan ciągle mówi, jest daleko od pana nie tylko ciałem, ale i duchem. Jest też w poważnym związku i spodziewa się dziecka. Ale w pana życiu też widzę zmiany...
– A walentynka? – uczepił się swojego.
– Może nie była dla pana?
– A dla kogo? – rozbawił go mój absurdalny pomysł.
Późnym popołudniem 14 lutego do domu po zajęciach na uczelni wróciła Alina. Nie było ciotki Anny ani stryja Andrzeja. Mieszkała u nich od czterech lat, odkąd zaczęła studia i czuła się jak u siebie. W przedpokoju stała siatka z nierozpakowanymi zakupami, więc zaniosła ją do kuchni. Zrobiła sobie kanapkę, w salonie włączyła telewizor.
Na biurku Andrzeja zobaczyła kartkę: „Ciągle czekam i mam nadzieję". Sięgnęła po rozerwaną kopertę. Widniała na niej pierwsza litera jej imienia i nazwisko. – A to kretyn! – wybuchła. – Otwiera moje listy! Boi się, że znowu spotykam się z Konradem!
Nie wybaczyła stryjowi, że zniszczył w jej związek z profesorem, „który mógłby być jej dziadkiem". – Konrad przysłał mi tę walentynkę! Kocha mnie! – Usłyszała klucz w zamku i wycofała się do swojego pokoju.
Tego wieczoru Anna, Andrzej i Alina – każde u siebie, za zamkniętymi drzwiami – planowali nowe życie. Rano do Anny zadzwonił Łukasz. I... stało się jasne, do kogo adresowana była walentynka.
PS Zapowiadane przeze mnie zmiany w życiu Andrzeja też nastąpiły – żona wręczyła mu pozew rozwodowy. Z kolei Alina – po walentynkowym rozczarowaniu – ostatecznie odpuściła sobie profesora i związała się z kolegą z roku.
Anna Złotowskafot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.