Najciekawsze jest za zakrętem

Aktorka Hanna Śleszyńska idealnie godzi narzekanie z optymizmem. Ma do siebie dystans. A dla innych – zawsze miły gest czy uśmiech. Nic dziwnego, że ją kochają.


Są we mnie dwie natury. Ta jedna sprawia, że w życiu wciąż czegoś szukam, próbuję i podejmuję nowe wyzwania. Ta druga powoduje, że gdy zjawia się propozycja, najpierw mówię: „nie". Bo się pewnie nie uda, bo za trudne, bo nie ma tego czy tamtego... Rodzina nie lubi we mnie tej cechy. Twierdzi, że jestem malkontentką. A ja tylko realnie oceniam rzeczywistość. Już po czasie przyznaję, że to moi synowie mieli rację, mówiąc, że „będzie super".

Bałaganiara ze mnie. Torby, rachunki, ciuchy – często nad tym nie panuję. Za to zawodowo jestem uporządkowana. Zawsze mam wszystko pod kontrolą.

Jestem ze sobą pogodzona, wciąż mam dużo energii. Wiem jednak, że lada moment będę musiała się zmierzyć z trudnym momentem przejścia do grona bardziej dojrzałych kobiet.

Mój młodszy syn, Kuba, przedłużył mi młodość. Dopóki odwozimy dzieci do szkoły, pilnujemy lekcji, pytamy: „A śniadanie zjadłeś, zęby umyłeś?", czujemy się młodo. Kuba w tym roku zdaje maturę. Kiedy to sobie uświadomiłam, ogarnęła mnie panika, że nic już nie będzie jak dawniej. Młoda nie będę, dziecka nie urodzę. Ale za chwilę mnie olśniło, że zakochać się można w każdym wieku. I wyjść za mąż też!

Właściwie kobiety, które przekroczyły pięćdziesiątkę, tkwią w dziwnym zawieszeniu. Czasem to babcie, czasem nie. Już nie młódki, ale wciąż ładne, seksowne. I mądre, z apetytem na życie. Ten apetyt to nadzieja, że za zakrętem czai się coś wspaniałego, nieoczekiwanego.

Tego bym chciała. Żyć ciekawie i cały czas być młodą duchem. Czuję się szczęściarą, bo mam dobre życie. A na co dzień dostaję od ludzi dużo ciepłych słów, bo przeważnie grałam i gram postacie, które wzbudzają sympatię.

reklama


Bywa też, że słyszę: „Ojej, na żywo wygląda pani o wiele lepiej". To z jednej strony miłe, a z drugiej myślę: „Rany, to jak ja muszę wyglądać na ekranie?!". Gdy jeszcze ta refleksja zbiega się z tym, że na zdjęciu w nowym paszporcie, już nie wydaję się tak zalotna jak w poprzednim, a na przymiarce u pań krawcowych, okazuje się, że przybyło mi tu i ówdzie, markotnieję.

W dodatku wieczorem telewizja proponuje mi zabieg chirurgii estetycznej przed kamerą. Uznano, że powinnam już coś sobie poprawić – myślę. Odmawiam, głównie z powodu moich synów. Nie chcę, żeby ktoś im mówił, że widział, jak ich matka coś sobie odsysała albo wtłaczała. Kiedy będę gotowa na interwencję chirurga, pójdę do zaprzyjaźnionej kliniki i dyskretnie trochę się odmłodzę.

Czasem wpadam na masaż albo do kosmetyczki. Dbam o paznokcie, bo dobrze pomalowane „grają" w mojej sztuce. Nastrój poprawia mi fryzjer, Wojtek. Kiedy mi smutno, dzwonię i mówię: „Przyjadę. Najwyżej tylko na mnie popatrzysz". I on zawsze coś fajnego wymyśla.

Humor poprawiają mi – banalnie – zakupy. Najczęściej są to torby i buty. Tych ostatnich mam sporo: szafirowe, srebrne, czarne na niebotycznym obcasie, różowe z kokardką... Gdy jakieś kupię, nie noszę natychmiast, tylko wożę przez jakiś czas w samochodzie, żeby się „uleżały". Koleżanki się z tego śmieją.

Staram się żyć uważnie i robić dla innych drobne rzeczy. Świata nie zbawię. Ale jeśli komuś sprawię przyjemność, kiedy parę osób się uśmiechnie, to robi się milej. I cieplej.


Sonia Ross
fot. Forum

Źródło: Wróżka nr 1/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl