Otylia długo wybierała odpowiedni moment. Matka wróciła właśnie z dyżuru. Odebrała dwa trudne porody w szpitalu. Oparła się o kaflowy piec. Rozpuściła włosy koloru mocnej kawy. Były zlepione, jak zawsze po ciężkim dyżurze. – Jestem w ciąży – powiedziała Ota.
Matka milczała. Nie zrobiła żadnego ruchu.
Ota pomyślała, że pewnie przypomina sobie teraz dyżury w szpitalu. Ile ich brała latami, żeby zapłacić za gaz, za nowe dżinsy, takie jak nosiła najbogatsza dziewczyna w szkole... Żeby Ota nie czuła, że jest gorsza. I na angielski. I żeby Ocie w liceum nikt nie mógł powiedzieć, że nie ma pieniędzy na wycieczkę.
Siedemnaście lat i ciąża
– Te, które rodzą w twoim wieku, są ze złych domów. Z wódką, z biciem. Wiem, bo odbieram czasem ich dzieci. Mają z matkami słaby kontakt. Ale ty?
– Ty też mnie urodziłaś, kiedy miałaś 17 lat – powiedziała Ota.
Matka wstała. Podeszła do córki i otwartą dłonią uderzyła ją w twarz. Nigdy dotąd nie podniosła na Otylię ręki. Wróciła na krzesło. Siedziały naprzeciw siebie wrogie i milczące.
– Kto to? – spytała matka.
– Jacek, z klasy. Poszliśmy na wagary. Pół klasy. Nad rzekę. A potem do lasku. Zgubiliśmy drogę. I jakoś tak...
Było bardzo zimno. Za parterowym oknem starej przedwojennej kamienicy, w której mieszkała babka, a teraz Otylia z matką, umierał perukowiec podolski, czerwonolistny krzak, który nie zwalczył letniej suszy albo jakiejś choroby. Babka urodziła, mając 17 lat. Matka Otylii też w tym wieku zaszła w ciążę.
Wszystkie trzy miały bardzo jasną oprawę oczu i białą cerę – jak prześcieradła w szpitalu matki – i włosy w kawowym kolorze. Były niskie i drobne. Babka była służącą. Nie wyszła nigdy za mąż. Matka także. Skończyła kurs położnictwa.
Precz do żony
Do mieszkania wchodziło się wprost z klatki schodowej. Nie było korytarza, od razu duży pokój. W jednym kącie kuchenka gazowa, w drugim sedes za kotarą w zielone liście.
Matka Otylii otworzyła drzwi. Ojciec Jacka był bardzo wysoki. Nosił wąsy, głowę miał ogoloną na zero. Przez chwilę stali naprzeciwko siebie nieruchomo.
– To ty, Andrzej? – zapytała.
– Irena? – odpowiedział pytaniem.
Zdziwiła się, że nigdy go nie zobaczyła, a mieszka chyba niedaleko jej domu. On, że owszem, raz ją widział w sklepie, ale nie śmiał podejść. Nie był pewien, czy to ona. Choć teraz widzi, że wcale się nie zmieniła. Jest wciąż taka strasznie młoda.
– A Staszka?
– Staszka jest w szpitalu psychiatrycznym. Ma schizofrenię odporną na leki. Słyszy ciągle głosy i one jej mówią, żeby zabić rodzinę. Jest niebezpieczna, dla siebie też. I dlatego... Ładny pokój. Ale widzę, że nie ma łazienki, tylko sedes. Pamiętam ten pokój. Kiedyś był balkon, pewnie odpadł. Zrobię łazienkę, potrafię wszystko zrobić. Będzie prysznic i ciepła woda. Albo brodzik.
– Nie trzeba – powiedziała cicho.
– Łazienkę chciałem ci już wtedy zrobić, wtedy... Twoja matka nie chciała, pamiętasz? Krzyczała, precz do żony, jej łazienkę rób. Wtedy się poplątało, teraz się poplątało. Znów siedzimy na tych samych krzesłach, przy tym samym stole, jak osiemnaście lat temu, ty jeszcze wtedy dzieciak...
– Jacek to twój syn? – spytała.
Nie wychodź za mąż, po co ci to
Biuro mieściło się w dawnym gabinecie dyrektorki. Otylia uczyła się w tym budynku, aż szkołę rozwiązano, a dzieci przeniosły się do większej, do której dowożono je skrzypiącym autobusem. Salę gimnastyczną – teraz nie do poznania – przeznaczono na salę bankietową. W dawnej kuchni wymieniono wszystko, od sufitu do podłogi.
Ota weszła do biura. W tym samym miejscu, w którym stało kiedyś biurko dyrektorki, był teraz nieduży stolik i kilka miękkich foteli. Właściciel z laptopem na kolanach siedział w jednym z nich. Powiedziała, że zamierza wynająć salę na niewielkie wesele. Chciałaby wziąć ślub, nim urodzi się dziecko. To jeszcze potrwa, ale musi wiedzieć wcześniej, ile takie wynajęcie kosztuje.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.