Któż może to wiedzieć na pewno...? Może ty wciąż tu ze mną jesteś?Zaledwie o błysk oczu, o jedno tchnienie stąd...
Kilka lat temu często przyjeżdżałam na cmentarz, zapalić lampkę na mogile mojej mamy. Za każdym razem spotykałam tu pewną kobietę. Siedziała zadumana nad grobem i wpatrywała się w zdjęcie młodziutkiej dziewczyny. Po twarzy spływały jej łzy, które szybko ocierała wierzchem dłoni… Któregoś dnia nie przyszła. Potem przez kolejne razy tej pani nie było przy grobie. Zastanawiałam się, co też mogło się stać, niepokoiłam się o nią. Dlatego, gdy któregoś jesiennego dnia wreszcie ją spotkałam, zapytałam, co u niej. Opowiedziała mi niesamowitą historię...
– Przez siedem długich lat codziennie odwiedzałam grób mojej jedynej córki, Aniki – zaczęła Helena, łapiąc srebrzystą łzę żalu, która potoczyła się po jej policzku. – Miała tylko 17 lat i odeszła tak nagle. Bez ostrzeżenia, bez pożegnania… Nie miałam nawet szansy się z nią pożegnać, przytulić jej ten ostatni raz. Wpadła pod koła pociągu, w dniu, gdy spełniło się jej największe marzenie, gdy dostała się do konserwatorium. Pięknie grała na wiolonczeli i – jestem pewna – że dziś byłaby sławnym muzykiem.
reklama
Przez lata całe wciąż zadawałam sobie pytanie: Dlaczego los akurat mnie tak okrutnie doświadczył? Miałam tylko ją jedną. I nie będę miała szansy zobaczyć, jak dorośleje, jak wychodzi za mąż, rodzi i wychowuje dzieci… To wszystko bezpowrotnie przepadło. Na początku nie potrafiłam się z tym wszystkim pogodzić. Bez przerwy płakałam i czułam się tak, jakbym umarła za życia. Po jakimś czasie rozpacz zaczęła ustępować miejsca też innym uczuciom. Wróciłam „do świata żywych”. Tylko jednego nie potrafiłam odpuścić. Przychodzenia na cmentarz. To stało się moim codziennym rytuałem. Gdy tego nie robiłam, w moim sercu pojawiało się jakieś dziwne poczucie winy.
Mamusiu, zabierz mnie stąd Ubiegłej jesieni jednak było jeszcze gorzej. Tęsknota za moją córką nagle silniej dawała o sobie znać, dojmujące poczucie krzywdy nie pozwalało mi odnaleźć spokoju. Anika śniła mi się codziennie. Z oddali wołała: „Mamusiu, zabierz mnie stąd, zabierz mnie, proszę!”. Każdej nocy budziłam się zlana potem, przerażona, a rana w moim sercu jątrzyła coraz bardziej. Skoro świt biegłam na cmentarz do mojej córki i spędzałam tam całe godziny.
Było piękne jesienne popołudnie, gdy postanowiłam posadzić na grobie Aniki fioletowe wrzosy – opowiadała Halina. – Ona tak kochała kwiaty. Zawsze staram się, by jej grób zdobiły te żywe, te najpiękniejsze. Przybyłam objuczona torbami z ziemią, łopatką, kwiatami w doniczkach i zabrałam się do sadzenia. Żeby nie zabrudzić ścieżek wokół grobu, postanowiłam całą operację przeprowadzić przy pobliskim kontenerze na śmieci. Dźwignęłam ciężką kamienną donicę i malutkimi kroczkami dreptałam do śmietnika. Nagle... potknęłam się i runęłam na ziemię z tą donicą w rękach. Potłukłam się okropnie. Rozbiłam sobie kolano, pokaleczyłam dłonie, którymi za wszelką cenę starałam się ocalić donicę. Ostatnie, co pamiętam, gdy tak leżałam między grobami – to nieprawdopodobny ból, tak silny, że krew odpłynęła mi z głowy i straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, poczułam pulsujący ból i dziwny ciężar na piersiach. Trochę trwało, zanim „wróciłam do rzeczywistości”. Przed oczami zamajaczył mi jakiś kształt…
Siedział na mnie rudy kot!? „Pójdziesz, ty!”, fuknęłam spychając z siebie zwierzaka. „Wynocha!”. Nigdy nie lubiłam zwierząt i chyba się trochę nimi brzydziłam. Wiadomo?! Może zapchlony jakiś albo wściekły?
I te zielone oczyZ trudem podniosłam się z ziemi, otrzepałam ubranie i rozejrzałam się dookoła. Sprawdziłam, czy aby na pewno nikt nie był świadkiem mojej trochę komicznej „akrobacji”. Na szczęście jak okiem sięgnąć nie było nikogo. No, oczywiście oprócz kota, który wcale nie uciekł, tylko uporczywie wpatrywał się we mnie.
Pozbierałam się jakoś, opłukałam dłonie i krwawiące kolano. Mimo dotkliwego bólu posadziłam wrzosy, pozbierałam rzeczy, przygładziłam włosy i kuśtykając, ruszyłam na przystanek autobusu… A uparty kot za mną!! „A psik!!!”, wołałam do niego. „A pójdziesz ty sobie, paskudo jedna!”. Zwierzak wślizgnął się za mną do autobusu, a gdy usiadłam, bez pardonu wskoczył mi na kolana. „Mamusiu, zobacz, jaki śliczny kotek!”, zawołała jakaś dziewczynka... Trochę głupio mi się zrobiło, że na mnie ten kot nie robił dobrego wrażenia. I chcąc, nie chcąc, przyjrzałam mu się dokładniej...
Rzeczywiście, ładny, pomyślałam. I chociaż nie zdarza się, by zwierzęta budziły we mnie głębsze uczucia, ten futrzak naprawdę mi się podobał. Miał piękną płomiennorudą sierść… Zupełnie jak rdzawe włosy mojej Aniki, pomyślałam i zadumałam się. I jeszcze te przenikliwe zielone oczy… Niesamowite!…
Wysiadłam z autobusu pod domem, zabrałam kociaka i wypuściłam go na trawnik. „Uciekaj!”, krzyknęłam. „Idź sobie stąd!”. Z uczuciem ulgi zamknęłam drzwi klatki schodowej. Przez kilka godzin krzątałam się po domu. Opatrywałam rany, wstawiłam obiad dla męża. Przechodząc obok okna, wyjrzałam przez nie… Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam naprzeciwko rudego kota, który siedział nieruchomo i patrzył w moje okno jak zahipnotyzowany. „O Boże! Zaraz wpadnie pod jakiś samochód”, przemknęło mi przez głowę. I nagle żal mi się zrobiło tego kruchego kociaka. To prawda, nie przepadałam za zwierzętami, ale przecież nie miałam serca z kamienia.
Cień duszy Zeszłam na dół i przywołałam mojego „prześladowcę”. „Kiciii, Kiciii… No już chodź, chodź! Przynajmniej cię nakarmię”. Wzięłam kotka na ręce. Był taki ciepły, taki mięciutki… Łasił się, przytulał i mruczał. Uświadomiłam sobie, jak bardzo to jest przyjemne.
Mąż zastał mnie siedzącą w fotelu z mruczkiem na kolanach. „A cóż to za cudo?!”, zawołał entuzjastycznie. „Piękny! No, chodź malutki!”. Przytulił go do siebie i głaskał. Paweł kochał zwierzęta i zawsze namawiał mnie, żebyśmy jakieś przygarnęli. Zrezygnował z tego marzenia. Dla mnie! A teraz tulił to puchate zwierzątko niczym małe dziecko !
Animka okazała się kotką i… została z nami. Oszalałam na jej punkcie. Uwielbiam głaskać jej jedwabiste rude futerko, słuchać jej kojącego mruczenia, czuć jej ciepło. Lubię myśleć, że to moja córka mi ją przysłała. Że w tym cudnym, pełnym czułości stworzeniu ukryta jest cząstka mojej Aniki. Może to stąd te rude włosy i zielone oczy – może to za nimi ukryty jest cień jej duszy?
Odkąd Animka zamieszkała z nami, jestem spokojniejsza, bardziej czuła, bardziej znośna. Przestałam miewać te okropne sny, a i na cmentarz jakoś rzadziej chodzę. Już mnie tam tak nie gna. Poczułam, że Anika i tak jest stale przy mnie, że wszędzie noszę ją w sercu. Kotka w jakiś sposób zapełniła pustkę w moim sercu, wskrzesiła we mnie uczucie bycia potrzebną. Troszczę się o nią i to daje mi szczęście. Kto by pomyślał, że to tylko zwierzak, a tyle potrafi…
Sylwia Bartczak
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.