Strona 2 z 2
Sporo radości, ale i pracy miała też z pierwszym wieńcem dożynkowym, który szykowała dla gminy, kiedy ta jechała na powiatowe dożynki. Szybko rozeszło się po okolicznych sołectwach, że w Odolanowie robią najpiękniejsze. Zaczęły napływać zamówienia. – Najwięcej jest pracy z samą konstrukcją – tłumaczy Agnieszka. – Ale tym zajmuje się Jarek. Robi z drutu, wikliny, starego koła od roweru. Ma do tego dryg – chwali męża. – Synowie mówią na niego MacGyver.
Gdy Agnieszka zrywa się rano, żeby pojechać do ogrodu, nigdy nie myśli, że idzie do pracy. A już, broń Boże, „do roboty”. Jeśli Jarek musi rano coś załatwić i nie może jej zawieźć, wsiada na rower, a w myślach układa plany. Że teraz zajmie się papryczką chili, z której Jarek zrobi długie, czerwone wisiory, a po południu – jak już będą we dwoje – zaczną ścinać gomfrenę i suchokwiat.
Mała Prowansja
– Zobaczy pani – Agnieszka cieszy się jak dziecko, gdy prowadzi mnie ogrodową ścieżką pełną ślimaków, bo przed chwilą spadł deszcz. – Pole kwitnącej gomfreny wygląda jak pole truskawek. Dojrzałych, mocno czerwonych. Rzeczywiście. Patrzę zafascynowana i mam ochotę zaśpiewać „Strawberry fields forever”. Ale ledwie otworzyłam usta, gospodyni już mnie prowadzi do tej części ogrodu, która jest jej największą dumą: małej Prowansji. Jeszcze zanim zobaczę fioletowe pole lawendy, poczuję je. Wiatr przynosi specyficzny, kojący zapach.
Właśnie taką lawendę Agnieszka wsypywała do małych woreczków i wiązała sznurkiem, zanim wyszłyśmy z domu. Jeden dostałam w prezencie, a jej mąż doradził mi, żebym go chwilę pogniotła w dłoniach i położyła w samochodzie na wywietrzniku. – Przez wiele miesięcy nie będzie potrzebna żadna sztuczna „choinka” – zapewniał.
reklama
Ogród jest duży, bo Lesiakowie powiększali go sukcesywnie. Dzieci rosły, rabaty się poszerzały. Na początku siali i sadzili tylko rośliny, które były powszechnie dostępne. Agnieszka czytała wszystko, co wpadło jej w ręce, a dotyczyło suchych kwiatów. Gdy zaczynali, nie było internetu. Pytała doświadczonych ogrodników, kwiaciarki na jarmarkach. Ale też przypominała sobie to, co mówił jej dziadek, ogrodnik, kiedy z nim pikowała siewki jako mała dziewczynka.
– Ta uśpiona wiedza obudziła się, gdy uprawą roślin zajęłam się na poważnie. Chociaż na początku niczego nie planowałam. Po prostu siałam i sadziłam kwiaty dla własnej przyjemności. Ale małymi krokami zmierzałam do miejsca, w którym jestem teraz – mówi. Od czasu do czasu udawało się jej kupić rzadkie nasiona. Gdy raz wysiała, a kwiaty pięknie wzeszły, miała już własne nasiona na następny sezon.
Bukiet, który budzi Oczywiście nie uniknęli też wpadek. – A to nam cały len zbutwiał, gdy złożyliśmy go na posadzce w wynajętej suszarni – wylicza Agnieszka. – A to plaga podjadków zjadła wszystko, co zasadziliśmy. Uczyłam się z roku na rok, doświadczenie rosło.
Rodziły się także nowe pomysły na ozdoby, stroiki, wianki. Nagle Agnieszka odkryła w sobie talenty, o które sama wcześniej się nie podejrzewała. – W szkole nie umiałam nawet ładnie rysować, nie miałam też zdolności do szycia – opowiada. – A tu jakby Anioł Kreacji zstąpił i powiedział: Twórz, dziewczyno!
Tworzyła więc, a potem Jarek pakował wszystko do samochodu i jechali na wielkie jarmarki, między innymi do Węgorzewa, Zgorzelca, Skierniewic. Po kilku latach już ich tam znali. Już na nich czekali. Na ich gomfrenę, która jest rzadkością, wieńce ze złociszkiem oskrzydlonym i na zatrwian – uroczą roślinę o nasyconych kolorach, która utrzymuje się w dobrym stanie cały sezon.
Teraz, od czasu do czasu, urządzają warsztaty bukietowe dla kobiet, które szukają pomysłu na siebie. Wiele z nich się nudzi. Wielu nic się nie chce. – A możliwości są na wyciągnięcie ręki – Agnieszka sprawnie klei do wikliny wypreparowane, delikatne, białe liście. Stroikowi nadaje to „anielski” charakter. – Każdej z uczestniczek mówię, że ma przecież kawałek ziemi. Paczka nasion kosztuje parę groszy. Tylko trzeba chcieć. Tylko trzeba w sobie coś
obudzić.
Agnieszka, choć nigdy dużo nie spała, teraz jedynie przykłada głowę do poduszki na drzemkę. Życie czeka, kwiaty kwitną, a palce aż rwą się do robienia wianków. – Nigdy nie przypuszczałam, że ja, matka pięciorga dzieci, spełnię się również zawodowo – ukrywa twarz za różowymi nieśmiertelnikami. Przez chwilę widać tylko młode, roześmiane oczy. – No i że moje życie będzie usłane kwiatami.
Sonia Ross
fot. archiwum prywatne
dla zalogowanych użytkowników serwisu.