Strona 1 z 2
W suszonych bukietach Agnieszki Lesiak jest kawałek wiosny, sporo lata i cała jesień. Jakby Anioł Kreacji zstąpił i powiedział: Twórz, dziewczyno!
Dziś już wie, że jak się krwawnik zerwie za szybko, to się w bukietach marszczy i źle wygląda. Zbyt świeży czosnek nie utrzyma się w kompozycji, choćby go mocno kleić. A niebieski kupidynek, który przypomina chaberka, kiedy wyschnie, zamyka kielich i cały pokrywa się perłową barwą. Czary?
– Tak – przytakuje ze śmiechem Agnieszka Lesiak. – Musiałam wiele lat praktykować, żeby poznać te zaklęcia. A zaczynałam od kilku torebek z nasionami. Posiałam z miłością, wyrosły aż pod brodę. Kolorowe słomianki, biały złociszek oskrzydlony i drżączka. O, taka podobna do owsa – pokazuje, a drobne serduszka przy każdym ruchu dłoni delikatnie drżą. – Sieję jej co roku mnóstwo, a i tak na koniec sezonu mi braknie.
Zerwała, co wyrosło, porobiła bukiety. Synowie byli mali, jeszcze się nie wstydzili chodzić po domach i sprzedawać kwiatki. Pół godziny później wrócili z pustymi rękami. Spojrzała wtedy na męża. A może to jest jakiś pomysł? Może posiać więcej kwiatów i zrobić więcej bukietów? Posiali.
reklama
Ogród na czwartym piętrze– W ogrodzie robiłam wszystko sama, bo Jarek wtedy pracował w straży pożarnej – opowiada. – Ale kiedy wracał do domu, aż rwał się do pielenia. Mówił, że jak sporządza raporty, to ma wrażenie, że marnuje czas. A rośliny tak szybko okazują wdzięczność.
Odkąd przeprowadzili się ze służbowego mieszkania przy remizie strażackiej do bloku w Odolanowie, na działce, którą przejęli od sąsiada, zakiełkowało ich nowe życie. I nabrało jeszcze większego tempa, kiedy na świecie pojawił się trzeci syn. Agnieszka zrezygnowała wówczas z pracy zootechnika w wylęgarni drobiu. Zajęła się wyłącznie dziećmi, domem i… ogrodem. – Matko, jak ja wtedy gnałam na rowerze, a to jednego zawieźć do szkoły, drugiego do przedszkola. No i obiad zrobić, pomóc w lekcjach – opowiada, wiążąc konopnym sznurkiem czosnek w ciasny, ozdobny warkocz.
Siedzimy przy kuchennym stole zawalonym suszonymi bukietami, nasionami w pudełkach, lnianymi woreczkami pełnymi lawendy. Pod sufitem suszą się bukiety. Suszą się zresztą w całym domu, dlatego u Lesiaków na czwartym piętrze pachnie jak na łące. Sprawne ręce Agnieszki tworzą florystyczne cuda. Nie mogę oderwać oczu.
A potem na świat przyszli kolejni dwaj synowie. – Wtedy wprowadziła się do nas teściowa – wspomina Agnieszka. – I nasze życie stało się łatwiejsze. Nie musiałam już biec na złamanie karku z ogrodu, żeby dać chłopakom jeść. Mogłam zostać dłużej. Popielić, dosiać, pokopać. Nacieszyć serce.
Kwiaty rosły jak szalone. Akurat miała być komunia jednego z synów. Wiadomo, w dużej rodzinie pieniędzy zawsze brakuje. Agnieszka porobiła bukiety. Prymule i bratki wsadziła do skrzynki. Pojechała na targ. W ciągu godziny sprzedała wszystko. – Tak się cieszyłam! – mówi. – Zarobiłam tyle, że przestałam się martwić, skąd wezmę na komżę i przyjęcie.
Nabrała odwagi i namówiła męża, żeby pojechali na większy jarmark, do Krotoszyna. Zabrali suszone bukiety i byliny w doniczkach, które pięknie podrosły. Nie stali nawet trzech godzin. Kwiatami wszyscy się zachwycali. Rośliny do sadzenia były dorodne, wypieszczone dobrą ręką. Pierwszy większy sukces ich ośmielił. Do pracy w ogrodzie włączyli się wszyscy. Chłopcy pielili, Jarek woził ziemię, jeździł po nasiona, nawoził. Bez żadnego marudzenia, że kwiatki to babska robota.
W malinowym chruśniaku – To, co mi się w życiu najbardziej udało, oprócz kwiatków i synów, to mąż – Agnieszka śmieje się zaraźliwie. – Tylko z nim mogłam przeżyć taki kawał życia. Tylko z nim tak dobrze się rozumiem, a uczucie między nami z każdym wspólnym dniem nie maleje, lecz przeciwnie – rośnie. – Rośliny nas naznaczyły – dorzuca żartobliwie Jarek i stawia przede mną miskę świeżych malin. – Poznaliśmy się w malinowym chruśniaku. Skończyłem liceum, chciałem na wakacjach dorobić. Agnieszka wpadła na taki sam pomysł. Już się nie rozstaliśmy.
Patrzą na siebie z czułością. To rzadkość. W związkach z takim stażem wieje nudą, a u nich wciąż gorąco. Miłość to także spoiwo ich sukcesu. Gdyby nie wspólna praca, wspólne żarty i wspólna wizja, nie byłoby dzisiaj firmy „Byliny i susz”, która sprzedaje bukiety, stroiki, wieńce dożynkowe, wianki, utkane – w zależności od pory roku – lnem, pomarańczami, kraspedią bądź wiecznikiem kulistym. Albo ozdobne kule, całe w pełnej wdzięku biało-żółtej wiekuistce lub pomarańczowym krokoszu barwierskim. Kule kochają zwłaszcza właściciele sklepów, restauracji i hoteli, bo ożywią każde wnętrze.
Lesiakowie tylko sporadycznie farbują rośliny. Suszą je tak, by zachowały mocny, naturalny kolor. Agnieszka znalazła też świetny patent: z poszczególnych roślin robi małe wiązanki. Duży bukiet komponuje dopiero na życzenie klienta. Wychodzi oryginalnie, niepowtarzalnie. – Ludzie nie lubią gotowców – dzieli się swoim doświadczeniem. – Wolą sami dobierać, bo każdy lubi co innego, a poza tym już z samego doboru roślin jest sporo radości.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.