Drzwi się otwierają zamaszyście i wchodzi uśmiechnięta dziewczyna. „Z czego się tak cieszy? Bo młoda?” – myślę. – Dzień dobry! Szukam miejsca, żeby się realizować zawodowo!
Rano bywa różnie. Z rzadka jakieś napięcie, chyba że to sekretarka naszego burmistrza przychodzi się uczesać najwcześniej jak się da, czasem wpada właściciel piekarni po robocie, czyli koło ósmej rano, ostrzyc się, narzekając, że tak późno otwieramy. Podczas roku szkolnego więcej jest porannych wizyt, latem – szczególnie w wakacje – mniej.
Dzisiaj sennie, upalnie, pierwsza wizyta umówiona na 9.30. Mamy czas na sprzątnięcie czegoś, o czym zapomniałyśmy wczoraj, na kawę przy radiu i omówienie życia albo tego, co powiedział zaproszony pan polityk. Na razie jednak wyganiamy wszędobylskie muchy.
Drzwi się otwierają zamaszyście i wchodzi uśmiechnięta dziewczyna. „Z czego się tak cieszy? Bo młoda?” – myślę, nie wiedzieć czemu zła.
– Dzień dobry! Czy ja mogę się tu rozejrzeć?
Mieczysława moja kochana staje zdumiona z suchym mopem w garści, którym wyganiała muchy zza wiszącej szafki, i tak jak ja robi minę z tych zaporowych.
– A pani z sanepidu?
– Co, ja? A uchowaj Boże! – panna ma rozbiegany wzrok. Nie patrzy Mieci w oczy, tylko strzela w koło, jakby szukała kogoś albo czegoś, i uśmiecha się wkurzająco. Mietka stoi jak woj z włócznią, a ja mam chyba głupią minę, bo nie wiem, w czym rzecz, więc oczywiście – jak to my wszyscy w Polsce – węszę podstęp.
– Panie się nie obawiają! Ja ani z urzędu, ani z policji, ani z kościoła, ani z kosmetykami! Ja się nazywam Ola Wiaderek. Dzień dobry! Z właścicielką można?
reklama
Mietka wyciąga dłoń do ręki hożej Oli i wita się z próbą uśmiechu na twarzy. Znam ten uśmiech. Nie jest szczery, to naklejka!
– Szukam miejsca dla siebie, żeby się realizować zawodowo! Mam papiery. Jestem dyplomowaną manikiurzystką!
Mietka wyklepała swoje imię i nazwisko, dodała, że jesteśmy wspólniczkami, i kontynuowała już pewniej:
– Ale my nie mamy w planach manikiuru, zresztą nie wiem, ale miejsca tu nie za wiele, no i etatu to ja pani nie dam!
– O, ja wiem, to niełatwa decyzja zburzyć dotychczasowy układ, ale i mnie się to opłaci, i pani, paniom, tak? Mogę rzucić okiem na zaplecze? Bo, Pani Mieczysławo i…?
– Melania – przedstawiam się.
– No to imiona macie pojechane! Jak i ja!
– Ola to od Aleksandry? – Mietka się wdaje niepotrzebnie w dyskusję. – To wcale nie „pojechane”, za to nasze faktycznie, fantazja rodziców!
– Nie, Ola od Oleny… – Ola patrzy na nas wesoło. – Tatuś był uprzejmy zaszaleć po pijaku w urzędzie. Był z matką skłócony z lekka i zmienił mamy Teresę na Olenę, po babci. No i mam ja się! Bo Olena jak Olena, ale z nazwiskiem to dopiero jaja, nie?
Jakoś nas rozbroiła tym swoim uśmiechem wesołym i zadziornym, tym, że weszła tu odważnie, i z mety w konkrety. Mietka się odsunęła, zwalniając jej drogę na zaplecze. Robiła do mnie miny, z których wynikało tylko tyle, że jest skołowana jak i ja. Ola Wiaderek wyszła z zaplecza, rozejrzała się jeszcze i zadecydowała:
– Etatu nie potrzebuję, tylko miejsca! Będę paniom płaciła coś w rodzaju czynszu za podnajem metra-dwu, jeśli się zgodzicie. O, to się przesunie, o tak – wskazała palcem kanapę i lampę – ten regał o, tyle, i robi się wolny kąt! Akurat obok zaplecza, czyli mamy zapewnioną dyskrecję i ciepłą wodę pod ręką. No, jak myślicie?
Wkurzało mnie trochę to jej zdecydowanie i miałam żal do Mietki, że nic nie mówi, słucha tej Oli i tym samym jakby burzy nasz dotychczasowy układ świętego spokoju. Po licho nam tu manikiur? Naprzeciwko jest wielki salon, na którym od tygodnia zmieniono napis z „manicure – pedicure” na „Spa dla twoich zmęczonych rąk i stóp”.
– Ola, dobrze – no nie wierzę, że Mietka to mówi – masz miesiąc na rozpęd. Spróbujemy. Tylko wiesz, my tu…
– Wiem! Kameralnie, rodzinnie miło. Ja to kumam! Tam – pokazała palcem na naszą konkurencję – już byłam, ale obsadzone mają, no i tam jest wielki świat, a ja wieśniaczka! Bo ja ze wsi jestem. Słychać, nie?
Słychać, ma lekki zaśpiew, ale to akurat zupełnie mi nie przeszkadza. Usiadłyśmy do kawy, Ola pobiegła do piekarni po pączki na wkupne, a Mietka szybko mnie przekonała, że chyba jednak warto zaryzykować.
– Ola, a ty w ogóle masz jakieś doświadczenie z ludźmi czy tylko kurs?
– Ja zasadniczo zrobiłam szkołę pielęgniarską. Nawet pracowałam już troszkę na oddziale jako instrumentariuszka, ale mnie zredukowali i zostawili tam starszą ode mnie, taką, co ma dzieci. Ja to rozumiem. I mamusia mnie namówiła na ten kurs, że zawsze będę niezależna i w ogóle. A do ludzi to ja miła jestem! Zobaczycie!
Ola została przyjęta, cieszy się jak dziecko, z mety pojechała po swój stoliczek i graty. Lubi porządek, to widać. Nie jest nam lekko, ledwie starcza na podstawowe opłaty i jakieś grosze do ręki, ale mamy pracę – to ważne. Ola nie przyniesie nam żadnych wielkich dodatkowych pieniędzy, to raczej my dałyśmy jej możliwości. Tak mi to tłumaczyła Mietka i nie śmiałam nic powiedzieć, bo przecież ja też wylądowałam u niej, szukając desperacko fartu.
Ola faktycznie sprawna, miła dla klientek i nawet piekarza namówiła na manikiur przed weselem syna. No i jest nas teraz trzy na tej naszej małej łajbie. „Trzy panie w łódce nie licząc psa”. Pies pojawił się później.
Małgorzata Kalicińska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.