Strona 1 z 2
W życiu zawsze towarzyszyła jej liczba dwa. Miała dwie ciotki, dwa dyplomy, a w domu były dwa wejścia. I tylko jedno dziecko.
Antonina pamięta ten dzień. Słuchała kwartetu Bedřicha Smetany skomponowanego zaraz po tym, jak artysta stracił słuch. Było jej dobrze. Za oknem kwitły jesienne kwiaty budlei pokryte motylami. Mąż miał zaraz wrócić z dyżuru w szpitalu. Obiad już stał na stole. Do później nocy projektowała willę dla klienta, który miał dobry gust i nie wymagał wieżyczek ani wykuszy. Pracowała więc z przyjemnością. W wazie dymił rosół, a w lodówce czekał sorbet z borówkami amerykańskimi, które pięknie obrodziły tej jesieni.
Lucjan skończył sorbet i powiedział, że się z nią rozwodzi. Nie zrozumiała. Ślub wzięli dwadzieścia lat temu. Jego rodzice przyjęli ją serdecznie. Z dobrej rodziny, wierząca i ze świetnym zawodem. Wymarzona żona dla jedynaka. Projektowała dom za domem, żadne bloki, a tylko jednorodzinne. Oryginalne i seryjne. Byle zarobić na dom, o którym marzyli. Mąż anestezjolog nie zarabiał kokosów.
Rytuały zamiast uczuć
Z biegiem lat jego uczucie do niej przygasło, ale za to pojawiła się przyjaźń. Czuła to. Ale tak przecież być powinno. Mieli swoje rytuały. Po obiedzie w domu, bo nie znosił szpitalnego jedzenia, nastawiali herbatę w prawdziwym rosyjskim samowarze. Antonina wyjmowała dwie stare szklanki i stawiała ostrożnie na stoliku. Znalazła je jeszcze jej matka, po powstaniu, w ruinach zbombardowanego domu. Nie wiadomo, jak ocalały, bo nic więcej się nie uchowało. Po herbacie wstawiała je do szafki, żeby nie zbił ich kot.
reklama
W życiu zawsze towarzyszyła jej liczba dwa. Miała dwie ciotki, dwa dyplomy, drugi po anglistyce, a w ich w końcu zbudowanym domu były dwa wejścia – jedno od ulicy, drugie do ogrodu – oplecione konarami olbrzymiego dławisza. Ale dziecko mieli jedno. Kiedy długo nie przychodziło na świat, rodzice Lucjana zaczęli się od niej odsuwać. Bo niepłodność to brak błogosławieństwa bożego.
Nie badała się, bo bała się długiego leczenia. A szkoda jej było czasu. Namówiła męża na in vitro. Nie chciała wiedzieć, z jakiego powodu nie może mieć dzieci. Właściwie jej to nie interesowało. Zaszła w ciążę przy pierwszym podejściu. Teściowie nie wiedzieli o metodzie poczęcia i znów była ich ukochaną córką. Urodziła się Stachna, tak sobie życzył mąż – Stanisława, po jego matce.
Spadło na Antoninę szczęście, którego sobie nawet nie wyobrażała. Słodkie i czułe. Do utraty tchu. Lucjan też się cieszył. Ale dzieckiem się nie zajmował. Powiedział, że ma dość biologii w szpitalu, a jej dobrze zrobi odejście od komputera do czegoś tak konkretnego jak pieluszka. Jednak im córka była starsza, tym bardziej ją lubił.
Nie wiadomo, jakim cudem teściowie dowiedzieli się o in vitro. Przestali się wtedy do Antoniny odzywać. Miała dziecko z grzechu. A gdy teść umarł, teściowa oskarżała Antoninę, że to przez tę straszną wiadomość o dziecku z próbówki. Lucjan miał nadzieję, że mama w końcu się udobrucha. Stachna za rok miała iść do szkoły. Jej twarzyczkę okalały piękne czarne włosy, choć rodzice byli blondynami.
Już nie wrócęSiedzieli więc na tarasie i pili herbatę. Antonina uświadomiła sobie po raz kolejny, jak dobrze jej w życiu. Spokojnie. Nic nie zagraża, nie ma natłoku wydarzeń, prócz zawodowych, ale tak powinno być. Obudzić się rano, żeby obok był mąż, a w dziecinnym pokoju spała Stachna. I wtedy powiedział, że prosi ją o rozwód.
– O co?
– O rozwód.
Poczuła nagły ból, gdzieś w tyle czaszki. Kolczasta kula podchodziła z dołu brzucha do gardła.
– Przeżyliśmy razem dobrych dwadzieścia lat – zaczęła. – Mam czterdzieści pięć i wiesz, że boję się samotności.
– No to co? – powiedział.
I to był koniec. Niezliczone obiady, noce z seksem, którego nie znosiła, ale zawsze sądziła, że to nie ma znaczenia, bo on jest taki dobry, cudowny. Powtarzał jej przecież, że gdyby odeszła, to popełniłby samobójstwo. To wszystko nagle się urwało. Jak ucięte nożem. – No to co? – powtórzył. Wstała gwałtownie. Szklanki ocalone z ruin spadły i rozprysły się na kawałki. Uderzyła go w twarz. – Histeryczka – powiedział. – Miej choć trochę godności.
W starej szafie w przedpokoju nie wisiały żadne ubrania. Otworzył ją i zobaczyła stojące tam walizki. Wziął je. – Już nie wrócę – rzucił, wychodząc z domu.
Wiedziała, że nie wróci. Kiedy był w niej zakochany, zachowywał się jak psychicznie chory, obsypywał kwiatami, płakał, klękał, szalał. Kiedyś musiała wyjechać na jakiś czas do umierającej ciotki. Gdy wróciła, czekał już na nią na peronie. Blady jak papier, z pękiem czerwonych róż. – Wariowałem z tęsknoty – to były jego pierwsze słowa. A potem to wszystko jakby zmieniło się w popiół. Znormalniał, myślała. Ale i tak jesteśmy parą, którą wszyscy uważają za wzorową. Nie pije, nie pali, nie trwoni pieniędzy, nie chodzi na baby. Ideał.
Powiedziała Stachnie prawdę. Że tata je opuścił. Nie zrozumiała.
– Jak to, opuścił? Dlaczego do niej nie przychodzi?
– Bo już nas nie chce, będzie miał inną żonę i pewnie inne dzieci.
Stachna nie płakała. Nigdy nie umiała płakać, zawsze ufna i uśmiechnięta. Ale odtąd spała z telefonem komórkowym. Nawet gdy szła do ubikacji, brała go ze sobą, zawieszała na wieszaku i wpatrywała się uporczywie. Jakby chciała mu nakazać, żeby tata wreszcie zadzwonił. Zrywała się na każdy dzwonek do drzwi i biegła z nadzieją w oczach. Koty stały się nerwowe. Kogoś w domu zabrakło, one też nie pojmowały, co się stało.
Nagle wszystkiego było za dużo. Antonina nie umiała kupować mniej. Zostawał chleb, wyrzucała go więc ptakom do ogrodu. Dżemu i sera też było za dużo i musiała wynosić je na kompost. Przypomniała sobie, że matka znakomicie piekła kurczaki. Ona, wegetarianka, zaczęła je kupować, wkładała do piekarnika i patrzyła, jak pokrywają się brązową skórką. Wieczorem zaczęła się kąpać po dwa razy. Bo miło jest pomyśleć, że człowieka czeka jeszcze jedna kąpiel. Smarowała potem twarz kremem i spała. Wczesnym rankiem siadała do komputera, żeby projektować domy.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.