Bożena Dykiel swoją niespożytą energię czerpie z genów, gimnastyki i zdrowej diety. Kiedy chce się wyciszyć, robi mudrę lub masaż punktowy stóp.
Jestem z rodu energicznych kobiet. Moja mama i babcia to były pistolety! Genetycznie przekazały mi pracowitość – nie usiedzę, dopóki wszystkiego nie zrobię. Mój czas na odpoczynek zaczyna się o 22. Kiedyś była o tej porze Panorama – gdy słyszałam jej sygnał, mówiłam: „Koniec roboty, nogi na stół”. Jest wtedy już za ciemno, by przesadzić kwiatki w ogrodzie, odkładam na bok nawet prasowanie! Czytam, oglądam, uczę się roli. Mam wiele obowiązków, muszę i lubię być dobrze zorganizowana. Nie jestem jednak wyłącznie pragmatyczna.
Wierzę, że pomagają nam w życiu zjawiska i rzeczy, które czasem trudno wytłumaczyć w racjonalny sposób. Na przykład mudry. Jakiś czas temu wpadła mi w ręce mądra książeczka „Mudry i gesty samouzdrawiające”. Nauczyłam się z niej, że stosując odpowiednie ułożenie palców i dłoni, możemy pobudzić się do działania, zyskać jasność umysłu, uspokoić się, wyciszyć. Zanim zasnę, masuję receptory wszystkich organów wewnętrznych, które znajdują się na dłoniach i stopach. To zaledwie kilkanaście minut masażu, ale odkąd to robię, odczuwam przypływ energii, lepiej się czuję, łatwiej zasypiam.
Sporo również czytam o medycynie chińskiej i żałuję, że zbyt późno zauważyłam, że zmienia się wygląd moich rąk i zaczynają się problemy ze stawami. Bo wszelkie dolegliwości mają swoje podłoże genetyczne – moja mama też miała takie problemy ze stawami jak ja, tylko nigdy się nie skarżyła. Może gdybym wcześniej temu zapobiegła, dziś moje ręce byłyby zdrowsze i dużo ładniejsze. Jednak i tak czuję się zdrowa i pełna energii. Sądzę, że duży wpływ ma na to również dieta.
reklama
Jem mnóstwo warzyw, nie objadam się, a każdy obiad zaczynam od zjedzenia sałaty. Zaspokaja pierwszy głód i sprawia, że później nakładam sobie mniej na talerz. A do sałaty zawsze dorzucam uprażone orzechy włoskie, pestki dyni, słonecznika, fetę, oliwki. Znalazłam idealny patent na sos do sałaty – zainteresowanych odsyłam do mojej książki „Jak się nie narobić” lub do mojej rubryki kulinarnej w gazecie internetowej MAMO! Ten sos nie psuje się nawet... przez kilka miesięcy. Robię go na zapas i trzymam w butelce po wodzie mineralnej.
Kiedy jestem w podróży, podpatruję ulicznych kucharzy, szukam nowych smaków, wącham i próbuję. Ostatnie wakacje spędziłam w Tajlandii, gdzie jak zwykle, odurzyła mnie feeria kolorów i zapachów. Nauczyłam się, że krewetek wcale nie trzeba smażyć w woku, na głębokim oleju. Wystarczy posmarować oliwą patelnię grillową i wrzucić je na 2 minuty. Przedtem powinny namacerować się w oliwie, sosie sojowym z dodatkiem imbiru, czosnku, oregano, tymianku i kolendry oraz odrobiny miodu. Pycha!
Na śniadanie jem zawsze kaszę jaglaną – szklanka kaszy na dwie szklanki wody. Najpierw wrzucam kaszę na gorącą patelnię, a wodę gotuję. Wsypuję ją do wody, przykrywam pokrywką, kuchenkę ustawiam na minimum i idę ćwiczyć. Zgodnie z tym, co zalecał słynny Michał Tombak, na śniadanie trzeba sobie zasłużyć. Dlatego nigdy po wstaniu z łóżka nie biegnę od razu do lodówki. Wypijam zieloną herbatę z miodem, rozkładam matę i zabieram się do ćwiczeń.
Na podstawie tego, czego mnie kiedyś nauczono, sama ułożyłam swój zestaw ćwiczeń. Bo, gdy kilka lat temu reklamowałam środek odchudzający, w „pakiecie” dostałam osobistego trenera. Dzięki zajęciom na siłowni i na sali gimnastycznej, pojęłam, co jest ważne i na co należy zwracać uwagę. Wszystkie kobiety, bez względu na wiek, powinny ćwiczyć. Przede wszystkim brzuch, żeby nie mieć opony, szyję – by nie dopuścić do „indora”, oraz ramiona, by nie zrobiły się „pelikany.” No i kręgosłup, który przecież trzyma nas w pionie.
Dopiero po swoich 45-minutowych ćwiczeniach jem śniadanie. Ponieważ robię to regularnie, bez stresu pozwalam sobie na dwie dodatkowe kromki razowego chleba. A moją kaszę jaglaną zabieram też w pudełku na plan zdjęciowy. Czasem mnie pytają: „Co tam masz? Daj spróbować!”. Daję, a oni się krzywią: „Matko, jakie ostre!”. Ale kaszę można przecież zrobić również na słodko, dodając rodzynki, śliwki, żurawinę lub miód.
Dbam także o swoje ciało i raz w miesiącu chodzę do kosmetyczki. Bardzo lubię zabieg, który się nazywa kriolift – na zimno wprowadzany jest kolagen na twarz i szyję. Kocham również maski z alg, bo pachną oceanem. Jestem przeciwna pompowaniu się botoksem i robieniu kiełbasek z ust, ale dbać o siebie warto, bo w ten sposób dbamy także o swoją duszę.
Największa przyjemność dla mnie i regeneracja to wyjazdy nad ciepłe morza, gdzie odpoczywam, pływam i czytam. Dlatego kocham Egipt, bo jest blisko, ma piękne plaże i bajkową rafę koralową. Jednak nie umiem tylko leniuchować. Od rana daję sobie w kość: biegam wzdłuż brzegu, potem ćwiczę na macie, a później pływam w morzu z maską. Zachwycam się barwnymi rybami. Wracam lekko opalona i z takim powerem, że mogłabym przenosić góry!
Sonia Ross
fot. studio69
dla zalogowanych użytkowników serwisu.