Strona 3 z 3
Tak właśnie jak podpowiadał ekologiczny eksperyment: nie kupuj, zrób sama. I tak jak robiły kiedyś kobiety na Podkarpaciu, z którego Sylwia pochodzi. Tak jak jej babcie i prababcie, które dbały o zdrowie i urodę dzięki darom lasów i łąk. I tak jak do dziś robią szamani w biednych syberyjskich wioskach, których cudowne, lecznicze mikstury Sylwia poznała podczas wakacji, gdy była jeszcze studentką rosjoznawstwa. Szamanom też wystarcza do szczęścia to, co ich otacza.
Karina miała największy problem z tym, by przesiąść się na transport publiczny. Choć próbowała, nie udało się jej tego przeprowadzić konsekwentnie do końca. Powód? Banalny! Po prostu do jej domu pod lasem autobusy nie dojeżdżają. A rower? Właśnie wyjęła z garażu – stary, po przejściach, należący niegdyś do brata. W sam raz, by wyruszyć nim do... szmateksu. Bo zamiast, jak kiedyś, buszować po sklepach w poszukiwaniu nowinek mody, coraz częściej – zgodnie z tym, co zakładał eksperyment – Karina kupuje używaną odzież. Ostatnio w jednym ze szmateksów nabyła za złotówkę piękną, lnianą koszulę. Nadała się na obrus na stolik, na którym jeszcze zimą pęczniała góra bezsensownych śmieci. A obok stała niedopita szklanka wody, którą zazwyczaj wylewała. Dziś wykorzystuje każdą kropelkę, choćby do podlania kwiatów.
– Czy przez to zmieniam świat? – zastanawia się głośno Karina. – Mam nadzieję. Na pewno zmieniam siebie. To nie są może wielkie przemiany, ale mają wielką moc. Uskrzydlają, dają poczucie, że do celu można dojść nawet bardzo małymi krokami.
reklama
Coś dla innych Jednego kroku Karina jeszcze nie zrobiła – jak zalecał eksperyment Beavana – nie zaangażowała się w wolontariat. Ale na pewno włączy się w jakąś akcję na rzecz innych. Może będzie to bezinteresowne wsparcie dla anorektyczek i bulimiczek – takich jak te, które kiedyś spotkała na oddziale w szpitalu?
Na Sylwię wolontariat, choć w trochę innej niż się spodziewała formie, spadł sam. Paradoksalnie – w wielkim sklepie, w którym akurat prowadziła akcję organizacja zajmująca się gromadzeniem dawców szpiku. Sylwia i jej mąż właściwie z marszu dołączyli do ich grona. – Nigdy nie byłam typem społecznika – przyznaje Sylwia. Więc sama się trochę sobą zadziwiła, gdy z coraz większym zaangażowaniem, w czasie eksperymentu i już po nim, zaczęła włączać się w publiczne akcje. Choćby tę w obronie drzew i dzieci jednocześnie – akcję przeciwko drukowaniu podręczników szkolnych na błyszczącym papierze. Oznacza to bowiem nie tylko wycinanie ogrom-nych połaci lasów, ale też problem dla dziecięcych kręgosłupów – takie książki są o wiele cięższe niż podręczniki wyprodukowane z makulatury.
Monika przyznaje, że włączenie się w wolontariat w czasie „Tygodnia innego niż wszystkie” było dla niej – z powodu braku czasu – najtrudniejsze. Ale ona akurat w akcje społeczne, na przykład na rzecz lokalnej żywności i praw zwierząt, angażuje się od lat. Wspiera je finansowo, choćby drobnymi kwotami, ale także np. przygarnia koty. Bo jej Arnold i Antek to znajdy. Oraz prawdziwi ekolodzy! Uwielbiają podróżować koleją. Podobnie zresztą jak ich pani. – Pociągi są nie tylko, w porównaniu z innymi środkami transportu, przyjazne dla otoczenia. Co równie ważne, otwierają ludziom usta, a czasem i serca – twierdzi Monika.
Wie to z własnego doświadczenia, bo kiedy wybiera się na swoje Mazury i wsiada w Poznaniu do przedziału, rzecz jasna z Arnoldem i Antkiem, ludzie witają się z nimi tak serdecznie, jakby znali Monikę i jej towarzyszy od dawna. Sama jeszcze z rodzicami zwiedziła Polskę koleją od morza po Bieszczady. Chciałaby się tam kiedyś przeprowadzić. Eksperyment umocnił ją w tym postanowieniu. I w przekonaniu, że człowiek może się odrodzić naprawdę tylko w bliskim kontakcie z naturą. Póki co Monika umacnia ten kontakt małymi kroczkami. W czasie trwania eksperymentu udało się jej na przykład sprawić, by jej facet szczerze polubił wegetariańskie potrawy. Przekonały go jej własnoręcznie pieczone wege-pasztety. To kolejny dowód na to, że eksperyment jest zaraźliwy. I otwiera oczy na wiele ważnych spraw.
Miejscy partyzanci Monika z coraz większą ciekawością przygląda się proekologicznym akcjom wokół siebie. Fascynują ją na przykład miejscy partyzanci, czyli ci, którzy czasem pod osłoną nocy (bo przecież to nielegalne) sadzą w mieście drzewa i kwiaty. Sama na balkonie z widokiem na poznańską ulicę posadziła w doniczce jagody goji, bo bardzo je lubi, a nie chce jeść tych sprowadzanych z Chin samolotami lub tirami, które wyrzucają z siebie tony dwutlenku węgla. Jednak Monika wciąż uważa, że Colin Beavan nie ma do końca racji, twierdząc, że ślad węglowy to największa bolączka ekologii. Dla niej nadal najważniejszą sprawą na planecie jest woda. Ale gdyby nie eksperyment, pewnie nie odważyłaby się tak zdecydowanym tonem poprosić barmanki o wodę z kranu. Musi jeszcze tylko kiedyś wytłumaczyć tej uprzejmej dziewczynie, dlaczego to takie ważne, by więcej nie sięgać po plastikowe butelki.
W każdym razie Monika, Karina i Sylwia, trzy dziewczyny z trzech różnych miast, z całego serca namawiają każdego, by tak jak one spróbował żyć ekologicznie – na początek choć przez tydzień. A właśnie jest okazja, bo kolejny eksperyment Fundacja Sendzimira przewiduje na sierpień. – To tylko siedem dni! – kuszą blogerki. – A mogą tyle zmienić...
Sonia Jelska
fot. Adam Jastrzębowski, Bogdan Krężel, archiwum prywatne
dla zalogowanych użytkowników serwisu.