Grywa komiksowych mutantów i naukowców szukających panaceum na raka. Swój lek na całe zło tego świata Hugh Jackman odnalazł między religiami.
Filmowy musical „Les Misérables. Nędznicy” ujmuje istotę wiary chrześcijańskiej równie dobrze jak wszyscy ewangeliści razem wzięci. A nawet lepiej, bo z akompaniamentem znakomitej muzyki! – pisała po premierze jedna z recenzentek. Powieść Wiktora Hugo nazwała „kazaniem na 1400 stron” i „love story, lecz nie między kobietą i mężczyzną, a między człowiekiem i Bogiem”. Na koniec przytoczyła słowa reżysera filmu: „to wszystko nie udałoby się, gdyby nie odtwórca głównej roli, Hugh Jackman”. Sam aktor mówił zaś, że „Les Misérables” przypomina, iż ludzi trzeba kochać. – Miłość – powtarza w wywiadach – to jedyna odpowiedź na pytanie o sens życia.
I nie są to tylko puste słowa, bo Jackman, uchodzący za jedno z największych „ciach” współczesnego kina i nazywany przez koleżanki z filmowego planu „bogiem seksu”, jest niedzisiejszo wręcz wierny starszej od siebie o 13 lat żonie, aktorce Deborze-Lee Furness. Na obrączce kazał wygrawerować napis Om paramar mainamar, co w sanskrycie (języku starożytnych Indii) oznacza „Związek nasz poświęcamy Wyższej Sile”. Bo po latach religijnych poszukiwań ani Hugh, ani jego małżonka nie wierzą w zinstytucjonalizowanego Boga i Prawdę znajdują między religiami.
reklama
Trudno powiedzieć, co wywołało przełom. Wychowywany przez bogobojnego ojca (matka w głębokiej depresji poporodowej uciekła do Wielkiej Brytanii) nastoletni Hugh regularnie czytał Biblię i uczestniczył w niedzielnych mszach w małym kościółku pod wezwaniem św. Jakuba na przedmieściach Sydney. Miejscowy pastor był postacią bardzo charyzmatyczną i jego kazania często przybierały formę ewangelicznych krucjat. I to właśnie te „występy” fascynowały młodego Jackmana – do tego stopnia, że postanowił zostać… aktorem. W latach 80. na ekrany co rok wchodziła nowa część horroru „Piątek, 13-ego” i nastoletni Hugh zapragnął zagrać jego bohatera, psychopatycznego mordercę, tnącego wszystko piłą mechaniczną. Na szczęście okazało się to marzeniem – nomen-omen – ściętej głowy. A Jackman w pamięci widzów zapisał się nie jako bestia w hokejowej masce, ale przystojniak z romantycznej bajki „Kate i Leopold” albo mutant ze stalowymi szponami z ekranizacji komiksów o przygodach Wolverine’a.
Wraz z młodzieńczymi marzeniami odeszła wpojona przez ojca chrześcijańska wiara. Równocześnie Jackman odnalazł Boga. 20 lat temu ze zwykłej ciekawości pojawił się na zajęciach w Szkole Praktycznej Filozofii. I został. Jej uczniowie – zarówno dorośli, jak i dzieci – uczą się filozofii, by odkryć zasady rządzące życiem pojedynczego człowieka i całych społeczeństw. Brzmi to bardzo ogólnie, a w praktyce oznacza czytanie zadanych tekstów: od Biblii, przez Koran, po święte teksty hinduizmu, ale również traktaty Platona, dramaty Szekspira i wiersze Walta Whitmana. W przerwach zaś praktykują rodzaj medytacji transcendentalnej.
Wszystko zaczęło się w Anglii w 1938 r., gdy – jak to wyjaśniał sam Jackman – grupa ludzi zadała sobie pytanie: „jak możemy wspólnie użytkować naszą planetę”. Skupili się wkoło Leona MacLarena i początkowo zajmowali się studiowaniem zagadnień ekonomii. Z czasem doszły do tego elementy filozofii, a w końcu Leon poznał Adwajtawedantę – szkołę hinduskiej filozofii, której naczelnym celem jest jednoczenie dwoistości otaczającego nas świata. Ten sam cel przyjęła Szkoła Praktycznej Filozofii. – Jest wiele religii, ale prawda jest jedna – mówi. – Dlatego wierzymy, że gdyby posadzić Buddę, Krysznę i Jezusa przy jednym stole, to nie kłóciliby się. A prawdę można znaleźć i w Biblii, i w dziełach Szekspira.
Przez lata Szkoła Praktycznej Filozofii budziła liczne kontrowersje. Oskarżano ją o sekciarstwo i finansowe malwersacje, ale nikomu nie udało się znaleźć żadnych dowodów, które potwierdziłyby te zarzuty. Jeden z zajmujących się sprawą dziennikarzy przyznał nawet, że Szkole można zarzucić wyłącznie… nudziarstwo na zajęciach. Mimo to Jackman uczęszcza na nie co tydzień, a codziennie poszukuje wewnętrznej jedności poprzez medytację. – Nie wierzę w Boga jako brodatego faceta na chmurce, który wydaje ludziom zakazy – mówił. – Najbliżej Boga jestem rano i wieczorem, gdy medytuję.
Opowiadał, że raz zdarzyło mu się nawet opuścić ciało, poczuć zupełną pustkę i nieskończoność. Medytacja uspokaja umysł, wyostrza postrzeganie otoczenia i odświeża duszę. – Z nią jest jak z imprezą. Nie przekonasz się, czy jest fajna, dopóki na nią nie przyjdziesz – żartował Hugh.
Na początku tego roku w mediach pojawiła się ciekawa informacja. Oto niewielki parafialny kościółek, w którym kręcono kilka scen „Les Misérables”, dostał ponad dziesięć tysięcy funtów darowizny na nowe ogrzewanie. Pieniądze pochodziły od zespołu filmowego, a zbiórkę przeprowadził Hugh Jackman. Wrażliwość na potrzeby innych ludzi to jedna z podstaw nauk Szkoły Praktycznej Filozofii.
Duchowość i ekonomia mają ze sobą wiele wspólnego – brzmi to paradoksalnie, ale celem Szkoły jest rozwój ludzkości zarówno na poziomie świadomości i umysłu, jak i warunków życia. – Kapitalizm to świetny wynalazek, ale nie jest lekiem na całe zło – mówi Hugh. – Naturalnym prawem każdego człowieka powinien być dostęp do dóbr naszej planety.
Dlatego zaangażował się w projekt Nasiona Nadziei (Seeds of Hope), w którym pomagał rolnikowi uprawiającemu kawę w Etiopii. Odwiedził go i poznał, razem sadzili rośliny. Wspominał to jako twardą lekcję prawdziwego życia. Dziś Hugh sprzedaje tę kawę pod marką Laughing Man (Śmiejący się człowiek), dbając, by profity docierały do rolników w Etiopii.
– Całą niesprawiedliwość tego świata można sprowadzić do jednego pytania: „dlaczego ja?” – mówi Hugh w dokumentalnym filmie „Nasiona Nadziei”. Pytanie godne ucznia szkoły, która zajmuje się filozofią. Co sprawiło, że to on urodził się w zamożnym społeczeństwie i dostał szansę na zrobienie kariery? Jak wtedy, gdy agentka zaprowadziła go na pierwszy casting do musicalu, a on myślał, że zwariowała, bo przecież nigdy nie śpiewał. Albo gdy zastąpił Brada Pitta na planie filmu „Źródło”. W tej przesiąkniętej kabalistycznymi symbolami opowieści wcielił się w rolę naukowca, który próbuje pomóc śmiertelnie chorej żonie.
Śmierć to choroba jak każda inna i ja znajdę na nią lekarstwo – ogłasza grana przez Hugh postać. Sam aktor, by przygotować się do roli, udał się do szpitala, gdzie obserwował skomplikowaną operację neurochirurgiczną. Wspominał potem, że gdy zobaczył pacjentkę, od razu stanęła mu przed oczami jego żona i strasznie się przestraszył myśli o jej śmierci. – Boję się umierania – wyznał w wywiadzie Oprah Winfrey.
Za kilka tygodni wchodzi na ekrany kolejny film z Hugh Jackmanem w roli komiksowego mutanta. Aktor śmiał się w jednym z wywiadów, że w „Wolverinie” będzie „pełno śpiewów”, tak jak w „Nędznikach”. To oczywiście żart, ale Jackman korzysta z popularności i ciężko pracuje. – Kto wie, czy po tym życiu nie ma kolejnego – mówi. – I może właśnie to, co teraz robię, będzie miało na nie wpływ.
Stanisław Gieżyński
fot. getty images/fpm, shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.