Nie ja jedna jestem starsza od męża. We Francji czy Holandii nie komentuje się ludzkich wyborów. To u nas jest takie piekiełko.
"Lato, uuuuuuu, lato wszędzie, zwariowało, oszalało moje serce. Lato, lato wszędzie, a ty dziewczę zaraz wpadniesz w moje ręce".
Olek Klepacz śpiewa odwieczny przebój lata, a my, znaczy ja – Mela – i moja szefowa/wspólniczka Mieczysława, zwana Miećką, nucimy z nim.
Jest gorąco, chyba musimy zainwestować w klimatyzację. Fryzura na spoconej głowie się nie układa, zgrzana klientka jest zazwyczaj niezadowolona. Właśnie rzucamy sobie te uwagi, gdy wchodzi pani Wiola, stała klientka, na którą mówimy Pani Kolorowa. Pani Wiola ma z sześćdziesiąt lat, piękne długie włosy, nosi się kolorowo i różni się od innych stałych klientek, chętnie narzekających na mężów, dzieci, psy, przepisy podatkowe i drożyznę.
Pani Wiola ma uśmiech kota z Alicji z Krainy Czarów, czym wkurza inne panie. Dlatego chyba wpada do nas raniutko, żeby nie spotykać tych, które muszą się wynarzekać. Mietka rozczesuje jej włosy, a ja szykuję w miseczce farbę – od lat tę samą. Pani Wiola chyba drzemie, więc jej nie zaczepiamy. Gadamy o letnim grillowaniu, o naszych mężach, którzy za nic na świecie nie zechcą zrezygnować ze skwierczącego mięcha nawet w czterdziestostopniowy upał. – …taka przypalenizna to rakotwórcza jest – odzywa się pani Wiola. Nie śpi!
reklama
Wiemy, wiemy, że dzisiaj wszystko jest niezdrowe, rakotwórcze, ale nasze chłopaki mają to czarnowidztwo gdzieś. – Mój trzeci już mąż, Pierre, nauczył mnie jadania latem lekko, zwiewnie i szalenie zdrowo! Pewnie panie słyszały?
Patrzymy na siebie, udając, że wcale! – Naprawdę? – Pani Wiola śmieje się młodzieńczym śmiechem. – Całe miasteczko huczało! Znacie go! Razem sprzedajemy kwiaty balkonowe za hurtownią rolniczą!
Marszczymy czoła. – Fakt! – przypominam sobie. – Byłam tam raz po bratki, ale męża nie kojarzę. Kwiaty mi sprzedawał… taki przystojniak, chyba syn.
Oj, weszłam na grząski grunt... Pani Wiola uśmiecha się i mówi wesoło: – To musiał być mój Pietrek, tak na niego mówię, bo Pierre brzmi za poważnie. Wygląda jak młody Bóg, prawda? No, a jak ma wyglądać, skoro młodszy ode mnie o naście lat?
Prawda, wrzało w mieście o staruszce, która… Olaboga! To o niej?! Bo jakaż to staruszka?! Figura świetna, jeździ rowerem, nosi się barwnie i jest piękna. Nie skojarzyłyśmy tamtych plotek z nią!
– Moje drogie, opowiem wam, skoro nie ma jeszcze klientek. Wydarzyła mi się przykra historia. Jestem po operacji i mam wielką, brzydką bliznę, która „brzydziła” mojego męża. Może to był wykręt? Poszedł sobie, a ja długo tłukłam głową o ścianę, aż przyjechała moja córka, spakowała mnie i zabrała do siebie, do Holandii. Kiedy pogadałyśmy szczerze, zawiozła mnie do zakładu, w którym robią tatuaże. Najpierw chciałam jej dać torebką w łeb za głupie pomysły, ale w końcu usiadłam i miły facet podał nam katalogi ze zdjęciami tatuaży, które mają coś kamuflować. Wymyślili z moją córką, że zamienią mój brzydki szew w… zamek błyskawiczny! Chcecie zobaczyć?
Stałyśmy z dość głupimi minami, a klientka zdjęła bluzkę i pokazała nam koronkowy stanik, a pod nim… faktycznie była zasunięta na spory, ładny ekler! Blizna została sprytnie zakryta pięknym, artystycznym tatuażem.
– A, przepraszam, gdzie w tym wszystkim ów Pierre? – zapytałam.
– Pietrek to właśnie tatuator! Było kilka sesji i tak jakoś… się porobiło – Wiola zaróżowiła się i uśmiechnęła zawadiacko. – On jest trochę po czterdziestce, jak na tatuatora stanowczo za stary, a jak na kochanka w sam raz! Jednak zapowiedziałam mu, że wracam do Polski. Uparł się, że chce być ze mną i przyjechał. Doinwestował moje kwiatki, już od kilku lat prowadzimy hodowlę roślin i kwiaciarnię, bo okazało się, że jego rodzice też są hodowcami. Oczywiście tulipanów, bo mama Polka, ale ojciec Holender. Pietrek jest więc polskojęzyczny i francuskojęzyczny po dziadkach.
– No, no, no… – pokiwała głową Mieczissima – to ja już wiem, czemu poniektóre chciały panią na stos! Ha, ha, ha! Nie dość, że młody i przystojny... no w każdym razie mnie się to podoba! I co, wzięliście ślub?
Kopnęłam ją w łydkę, ale Miecia szybciej gada, niż myśli. Niezrażona pani Wiola pokręciła głową.
– Nieeee. Fajnie nam tak jak jest. Czuję się kochana i adorowana, ale jestem o wiele starsza, więc nie chcę go wiązać. Jak zechce ze mną być, to będzie, z obrączką czy bez…
– A co na to jego rodzice?
– Są mili. Z pewnością woleliby jakąś młodą, ale skoro syn do tej pory tylko miewał jakieś panny i żadnej na stałe, to przywykli i dali spokój. Nie usłyszałam od nich złego słowa. Zresztą nie ja jedna jestem starsza od męża – tak go nazywam dla świętego spokoju oburzonych parafianek. We Francji, w Holandii, Szwecji to nic niezwykłego. Nie komentuje się ludzkich wyborów, bo miłość nie wybiera. To u nas jest takie piekiełko. Ludzie uważają, że kobieta po pięćdziesiątce to już tylko skarpety dziać i różaniec zmawiać. A ja czuję się młodo i zdrowo. I tylko włosy farbuję, bo czekam, aż Piotr osiwieje. Już mu się skronie oszroniły!
Tydzień później byłam w ich sklepie, oczywiście gnana ciekawością. Pani Wiola w kolorowej bluzce, kwiecistych croksach i kapeluszu wnosiła pęki asparagusa, a Piotr robił bajeczny bukiet jakiejś pani. Faktycznie ma siwe skronie! To dodaje mu uroku. Wygląda trochę jak mój Jacek... dziesięć lat temu!
Podszedł do żony i tak ładnie wymówił jej imię: Wiola, z akcentem na a – zabrzmiało jak voilà! I spojrzał na nią tak, że mnie ciarki przeszły. Nie mogę się nadziwić, dlaczego tak irytują nas szczęśliwi ludzie, czemu nasze miejscowe kółko zdziwaczałych frustratek tak drażni wesoła, piękna, kolorowa Wiola z młodszym mężem i tatuażem?
Podrapałam się po ramieniu – tam, gdzie mam sporą bliznę po szczepieniu. Może pasowałaby mi tu wielka, stylizowana nasturcja z liściem? Taka… à la Wyspiański? Albo jakiś celtycki znak? Gabinet tatuażu znajdę w necie.
Zacznę znów nosić bluzki bez rękawków! Ha! Muszę pogadać z Wiolą!
Małgorzata Kalicińska
il. Monika Buczyńska/fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.