Pradawni mieszkańcy Ameryki, Europy, Australii nie kontaktowali się ze sobą. A jednak potrafili znaleźć punkty na Ziemi, które wiele łączy. Dziś odwiedzamy te miejsca i czerpiemy z nich moc.
GÓRA TAJEMNIC: MONTE ALBAN W MEKSYKU
Niemal dwa tysiące lat temu tajemniczy lud Zapoteków zbudował miasto na górze. Ale nie ot tak, po prostu. Choć nie znali koła i nie mieli maszyn, to… obcięli wierzchołek góry tak, że powstała równina o wielkości 60 boisk piłkarskich! Po co zadali sobie tylu trudu, dlaczego wybrali akurat to miejsce? Nie wiadomo. Zresztą w ogóle wiemy o nich mało.
Sąsiadowali z Majami, ale zazdrośnie strzegli swych tajemnic. Oni też z nieznanych powodów porzucili swoje siedziby. Nie wiemy nawet, jak się nazywało miasto na szczycie ściętej góry. Ze względu na rosnące tam wiosną kwiaty, nazwano je Białą Górą, po hiszpańsku – Monte Alban. Mieszkający w Meksyku potomkowie Zapoteków uważali tę górę za siedzibę bogów, do których pielgrzymowali w dniach wiosennego i jesiennego przesilenia Słońca. Gromadzili się w podziemiach budowli, które zostały zaprojektowane tak, że dwa razy w roku przez niewielkie otwory w sklepieniu wpadają do wnętrza promienie słońca. Wierzyli, że wówczas z nieba spływała na nich magiczna moc. Do dziś z różnych stron świata przybywają tu ludzie poszukujący swojej ścieżki duchowej – by medytować i dzięki kosmicznej energii lepiej poznać siebie.
W czasie odpływu, gdy morze się cofa, brama wygląda niezbyt ciekawie, bo stoi na… środku plaży. Czary zaczynają się wraz z przypływem – tori, nie ruszając się z miejsca, pojawia się pośrodku morskich wód. Pomalowana na lubianą przez duchy i chroniącą przed złem czerwień, wspaniale kontrastuje z błękitem nieba i wody. Jeszcze inne oblicze pokazuje w nocy, gdy delikatnie podświetlona zdaje się płynąć w bezkresnej, ciemnej pustce. Wraz tłumem pielgrzymów i turystów długo stałem na brzegu, chłonąc ten niezwykły widok. I wszyscy mieliśmy wrażenie, że granica między naszym ziemskim, materialnym światem i tym niepoznawanym, niewidzialnym, duchowym jest tylko iluzją, a oba istnieją obok siebie.
Nie każdemu jednak jest dane podziwiać to miejsce. Jest ono tak święte, że nie wolno go skalać żadną nieczystością, zwłaszcza krwią i śmiercią. Dlatego nie mogą go odwiedzać osoby z otwartymi ranami, umierający i kobiety w zaawansowanej ciąży – by przypadkiem nie zaczęły tu rodzić…
WYSPA SŁOŃCA NA JEZIORZE TITICACA
Jezioro Titicaca jest 75 razy większe od naszych Śniardw, a leży niemal półtora tysiąca metrów wyżej niż Rysy. Legenda głosi, że z jego głębin wynurzyli się założyciele państwa Inków – dzieci Słońca Manco Capac i Mama Ocllo. To oni nauczyli ludzi uprawy ziemi, tkania odzieży z wełny lam i wielu innych umiejętności. Manco Capac został pierwszym królem Inków, a swoim następcom przekazał złotą laskę, która wskazywała, gdzie mają szukać cennego kruszcu i budować nowe miasta.
Indianie z Peru wciąż darzą jezioro Titicaca wielką czcią. Chociaż pogańskie sanktuaria na jego brzegach i wyspach dawno pozamykano i przekształcono w martwe zabytki, od czasu do czasu dzieją się w nich dziwne rzeczy. Gdy po kilku godzinach przeprawy przez jezioro dotarłem do Wyspy Słońca, dostrzegłem smużkę dymu nad wysoką górą. Wiedziałem, że przed przybyciem Hiszpanów składano tam ofiary bogu Słońca – Inti. Ale dziś? Zaciekawiony wspiąłem się na szczyt.
Przy kamiennym ołtarzu krzątał się mężczyzna w kolorowej, wełnianej czapce. Nie rozumiałem, co mówi. Tłumacz wyjaśnił, że to keczua – język Inków, a ja stoję w świętym miejscu przed szamanem. Czułem się niepewnie, gdyż nigdy nie wiadomo, jak zareaguje duchowny, któremu się przeszkodzi w odprawianiu obrzędów. Ale inkaski szaman zaproponował, że udzieli mi błogosławieństwa, dzięki któremu spełnią się moje życzenia. Miałem tylko je spisać. Szaman rozłożył na ołtarzu moje zapiski, przykrył je tabliczkami z tajemniczymi tekstami i rysunkami. Potem zaczął recytować magiczne formuły. Zrozumiałem jedynie, że przywołuje Manco Capaca i Jezusa Chrystusa, Mamę Ocllo i Najświętszą Marię Pannę. Gdy skończył, podpalił kartkę z moimi życzeniami i zdmuchnął popiół do świętego jeziora. Na zakończenie, znów szepcząc zaklęcia, polał mnie wodą. „Możesz jechać w najwyższe góry i wrócisz bezpiecznie” – powiedział. Faktycznie, wróciłem cały i zdrów.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.