Strona 1 z 3
Papież Franciszek chce zniszczyć Watykan, jaki znamy od 1700 lat.
Przed mszą inauguracyjną papież Franciszek wyszedł do owieczek, zebranych na placu Świętego Piotra. Postawny i energiczny co chwilę przystawał, żeby przywitać się z wiernymi. W prostej, białej sutannie, piusce i czarnych butach wyglądał bardziej jak „zwykły” ksiądz niż świeżo upieczona głowa Kościoła. W zasadzie zdradzał go tylko pierścień Rybaka, będący jednym z insygniów władzy papieskiej. Jego poprzednicy nosili pierścienie ze szczerego złota, ale Franciszek zażyczył sobie, aby jego był tylko pozłacany.
Do niedawna Kościół tłumaczył, że ubóstwa i skromności, o których tak wiele w biblijnych przypowieściach, nie należy dziś rozumieć dosłownie. Że bardziej chodzi o stan ducha niż konta. Ale z Franciszkiem, któremu zamarzył się powrót do – jak to ujął – „Kościoła biednego i dla biednych”, takie numery nie przejdą.
Duchowy Rambo
13 marca, tuż po wyborze na papieża, kardynał Jorge Bergoglio przebierał się w tzw. Pokoju Łez, ceremoniarz ks. Guido Marini podał mu czerwony mucet, czyli tradycyjną papieską pelerynkę obszytą futrem (oczywiście – sztucznym) gronostaja. Franciszek miał wtedy powiedzieć: „Niech ksiądz sam to włoży, karnawał się skończył”. Wkrótce okazało się, że wcale nie żartował.
reklama
Dzień później dziennikarze obwieścili koniec papieskiego królestwa i księży – kolekcjonerów sztuki. – Księża muszą dziś być duchowymi Rambo, aby mogli się oprzeć pokusom świata – mówi kardynał Maruo Piacenza, prefekt Kongregacji ds. Duchowieństwa. I Franciszek to robi. Od dawna. Podobno gdy podczas konklawe wypłynęła kandydatura Jorge Bergoglio, natychmiast znalazł się jakiś życzliwy, który rozpuścił plotkę o jego niesubordynacji. Miał on z uporem nie podporządkowywać się zaleceniu Benedykta XVI i notorycznie unikać odprawiania po łacinie nabożeństw w rycie rzymskim. A zamiast tego organizował wesołe msze w latynoskich rytmach.
Jedną z pierwszych decyzji papieża Franciszka było obcięcie premii, którą zgodnie z tradycją każdy kolejny papież wypłacał „na dzień dobry” wszystkim zatrudnionym w Stolicy Apostolskiej. – Ze względu na trudną sytuację gospodarczą Watykan nie może sobie pozwolić na takie dodatkowe obciążenie – argumentował. A potem przekazał te pieniądze najbardziej potrzebującym. Kościelna konserwa z trudem przełknęła gorzką pigułkę. Bo czego jak czego, ale biedy Watykan nie lubi. A przynajmniej nie lubił przez ostatnie 1700 lat.
Z zera w bohatera „Nie słyszano, by św. Piotr kiedykolwiek uczestniczył w procesji przybrany w klejnoty i jedwabie czy w złotej koronie otoczony rycerzami” – pisał w XII w., oburzony papieskim przepychem, Bernard z Clairvaux. Rzeczywiście, po ukrzyżowaniu Jezusa, wyznaczony na Jego następcę Piotr raczej nie opływał w luksusy. Gdy przybył do Rzymu, zamieszkał w małym domku w dzielnicy żydowskiej i… podjął pracę. Nie wiemy, czym się trudnił, ale musiała to być raczej praca fizyczna. Jak w książce „Prawdziwe życie papieży” pisze Jean Mathieu-Rosay, św. Piotr ledwie potrafił pisać i czytać (co widać po pokrętnym stylu wszystkich jego dwóch pism teologicznych). Najprawdopodobniej znalazł zatrudnienie w swoim „wyuczonym” zawodzie i od świtu do nocy łowił ryby w Tybrze, a boskie owieczki wypasał dopiero po godzinach.
Według prof. Eamona Duffy’ego, historyka papiestwa z Uniwersytetu Cambridge, urząd ukształtował się grubo po śmierci Piotra. Jego zdaniem nie da się wskazać konkretnej daty, ale proces ten zakończył się w połowie II w. Uznano wtedy, że przed śmiercią św. Piotr położył ręce na głowie następcy, wyświęcając go na kolejnego biskupa Rzymu. Ten zrobił podobnie ze swoim sukcesorem – i tak od pierwszego apostoła ciągnie się nieprzerwany łańcuch „sukcesji apostolskiej”. Brzmi efektownie, tyle że dowodem na to jest tylko wiara późniejszych wyznawców.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.