Weronika Książkiewicz nie lubi bankietów. Buduje z synkiem wieże z klocków i chce spróbować medytacji. Żeby odszukać w sobie to, co najważniejsze.
Od chwili, gdy zostałam mamą, radykalnie zmieniło się moje życie. Nie tylko w sensie organizacyjnym, ale przede wszystkim, mentalnym. Nareszcie mam poczucie dobrze obranego kursu, a może nawet zakotwiczenia, nawet jeśli czasem zniesie mnie pod prąd. Już zawsze będę mamą dla mojego synka.
Kiedyś czepiałam się drobiazgów. Niechby ktoś spróbował mieć inne zdanie niż ja! Dyskutowałam, kłóciłam się, chciałam postawić na swoim. W ten sposób nawracałam świat. Dziś nikogo nie zbawiam, nie mówię, jak żyć. Po prostu cieszę się codziennością. Mój syn nauczył mnie cierpliwości. Kiedyś to mnie tak, że zacytuję słowa piosenki, „za kudły brało, łamało palce”. Teraz umiem być skupiona, uważna. To, że jestem taka przy nim, przenosi się na resztę życia. Mam w sobie więcej ciszy, nigdzie nie gnam.
Niepokój niosłam w sobie, odkąd skończyłam szkołę teatralną. Jako studentka, ale też zaraz po dyplomie, sporo grałam. Potem propozycji było mniej. Mocno to przeżywałam, bo miałam poczucie, że się nie rozwijam. A przecież praca zawsze była moją pasją! Tylko że dziś mam też inny świat: głębokiej relacji z moim dzieckiem, babek z piasku, budowania wież z klocków, dyskusji o dinozaurach, słoniach i krokodylach. Każdą chwilę wykorzystuję na to, by się nim cieszyć. Dla mnie to większa przyjemność niż na przykład siedzenie w spa, gdzie mnie masują i klepią. Nigdy zresztą za tym nie przepadałam. Jestem zbyt ruchliwa, nie wyleżę.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.