Dziecko na licencji

Nasze pierwsze dziecko zaprojektowaliśmy, korzystając z darmowej płytki dołączonej do codziennej gazety. Zapakowane w folię przywiózł nam je kurier.

Dziecko na licencjiMówiłam, żeby wziąć projektanta! Albo kupić projekt z katalogu, a potem go przerobić, żeby pasował do naszej rodziny… Bo to przecież inwestycja na całe życie. Ale oczywiście wtrąciła się teściowa. Powiedziała, że we łbie mi się poprzewracało. Ona świetnie poradziła sobie sama, to znaczy tylko z teściem! Michał też od razu się nadął. Że sam zrobi projekt – a oszczędzona kasa pomoże przyspieszyć realizację. Tak, żeby na metę dotrzeć z kolegami z pracy. Oni swoje projekty zaczęli wdrażać wcześniej. Nie chciał być gorszy…

Wiem, powinnam tupnąć nogą. Ale nie jestem pewna siebie, no i dałam się zwariować. I tak nasze pierwsze dziecko zaprojektowaliśmy, korzystając z darmowej płytki dołączonej do codziennej gazety.

Żebyście zrozumieli, w jaki sposób padliśmy ofiarą konsumenckiego oszustwa, muszę najpierw opisać, jak się teraz robi dziecko. Projekt z próbkami DNA rodziców składa się u wybranego producenta, a po tygodniu przychodzi rachunek. Po zapłaceniu dostaje się esemesa z terminem odbioru. Dziecko zapakowane w folię przywozi kurier. Trzeba je odpakować w jego obecności, żeby nie stracić praw do gwarancji. Potem można już dziecko użytkować; oczywiście zgodnie z instrukcją. Żeby nie stracić praw do gwarancji. Proste?!

reklama

Gdzie więc popełniliśmy błąd? Decydując się na software z firmy „Odpowiedzialny rodzic”, nie przeczytaliśmy umowy licencyjnej. Zachwyciliśmy się tym, że firma, „żeby ochronić nasze nerwy i pieniądze”, gwarantuje „wstępną wizualizację dziecka, opracowaną na podstawie projektu dostarczonego przez rodziców”. I urządza projekcję 4D – gratis. Chociaż u innych producentów jest to usługa ekskluzywna! Przed podpisaniem umowy można też obejrzeć rozwój kariery potomka na osi czasu. Sprawdzić, czy przyjęte założenia pozwolą mu na osiągnięcie w wieku 29 lat zaplanowanego stanowiska dyrektora wydawnictwa.

Myśleliśmy, że „Odpowiedzialny rodzic” daje szansę, aby w porę wnieść poprawki. I zamówiliśmy dziecko w firmie niewypróbowanej przez internautów, „na zasadach określonych w regulaminie promocji”. Regulamin promocji zawierał mnóstwo ukrytych warunków… Na przykład mieliśmy obowiązek załadować program aktualnymi mapami genów nas obojga. Po to, żeby filtr genetyczny mógł odsiać niebezpieczne kombinacje. Firma zostawiła sobie furtkę, ponieważ naturalnych mutacji nikt nie umie przewidzieć… Prawo do gwarancji odebrał nam fakt, że moja mapa była sprzed dwóch lat. Ale skąd miałam wiedzieć, że mapa genów jest ważna tylko tydzień?! Poza tym mieliśmy na bieżąco wgrywać aktualizacje – to znaczy projektować dziecko w „najnowszej dostępnej wersji oprogramowania”. A my nic nie wgraliśmy, bo komputer Michała ciągle się zawieszał. Żadnemu z klientów „Odpowiedzialnego rodzica” nie udało się zresztą wgrać aktualizacji. To była lipa – i obecnie tylko ten argument daje szansę na odkręcenie transakcji przez Urząd Ochrony Konsumentów.  

Nawet nie chcę myśleć, że to nie wyjdzie, ponieważ inaczej czeka nas trudny dowód, iż to oprogramowanie to tylko elegancki interfejs. A dziecko zawsze wychodzi takie samo. Firma „Odpowiedzialny rodzic” łudzi w reklamach możliwościami wyboru, a narzuca jedną opcję – swoją. I sama decyduje, jakie będzie to nasze dziecko!

Adwokat powiedział, że sprawy nie wygramy, ponieważ filtr genetyczny jest najwyższej klasy. Ta firma na 100 proc. posługuje się naszymi genami – nie czerpie spoza puli. Nie odkryjemy więc po latach, że nasz syn ma geny od nietoperzy.
Niepotrzebnie też połaszczyliśmy się na „genialne dziecko”. Teraz firma może się bronić argumentem, że w przypadku naszej puli genów genialne dziecko było możliwe tylko w tym jednym jedynym egzemplarzu. A poza tym w umowie licencyjnej stoi jak byk, że genialne dziecko to dopiero wersja demo… Za którą firma nie ponosi odpowiedzialności.

Dość, że trzeciego dnia po odbiorze nasz syn nadal tylko leżał, ślinił się i bezmyślnie bawił rączkami. Chociaż zgodnie z osobistym planem rozwoju kariery powinien już omówić z nami kwestię pierwszego doktoratu. Tak więc do dziś nie wiemy, czy zarezerwować mu miejsce na biologii molekularnej, czy na fizyce subkwantowej.

Dziecko ma już siedem miesięcy i ciągle nie mówi nic!!! Tylko się śmieje, siada i ma dwa zęby z przodu. U Michała w pracy i tak uchodzimy za szczęściarzy. Nie wszystkie dzieci jego kolegów są tak rozwinięte – a w dodatku zezują albo płaczą… Oczywiście nikt nie ma gwarancji, gdyż wszyscy daliśmy się nabrać firmie „Odpowiedzialny rodzic”.

Tylko moja babcia się cieszy. Piecze tort na Dzień Dziecka dla prawnuka i mówi, że w tym szaleństwie jest metoda. Że świat zatoczył pełny krąg i teraz jest prawie tak jak za jej młodych lat. Bierze się, co los da. I czeka latami, co z tego wyrośnie. Bez żadnych gwarancji. Babcia mówi jeszcze, że mi współczuje, ponieważ nie wiem, co w życiu dobre. Obecna technologia produkcji dziecka wyeliminowała podobno najprzyjemniejszą fazę. Za jej czasów nazywała się… keks. A może reks? Czy seks? Sama już nie wiem. Zresztą nie warto jej brać serio. Babcia jest stara i chyba już traci rozum.


Iwona L. Konieczna
fot. shutterstock.com 

Źródło: Wróżka nr 6/2013
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl