Jechałam w piątek rano do pracy samochodem i jak zwykle słuchałam najmniej głupiego radia, czyli takiego bez telefonów typu: „Edwardzie – o rany! – wygrałeś dwa tysiące, czy się cieszysz!?”, gdy nagle weszły reklamy…
Najpierw jakaś dama zbolałym głosem wyjawiała, że po czterdziestce jej jelita zwolniły… Następna opowiadała o protezie zębowej, która tak uporczywie odlepia się od jej podniebienia, że – jak się domyślam, z powodu stale zamkniętych ust – mąż już nie nazywa jej śmieszką. Kolejne narzekały na zgagę, wzdęcia, ból kręgosłupa i kłopoty z nietrzymaniem moczu… Już chciałam ten horror wyłączyć, gdy usłyszałam głos tej od jelit. Tym razem zachęcała do zakupu polisy ubezpieczeniowej na pokrycie „ostatecznych wydatków, by twoja rodzina nie została z samą urną w rękach”. Zwłaszcza jeśli urodziłaś się pomiędzy 1948 a 1968 rokiem…
Zaraz, zaraz, chwileczkę, więc to do mnie? Na litość boską, kto wymyśla takie reklamy? Wygląda na to, że żyjemy na świecie zaludnionym wyłącznie przez młode, jędrne laski, które wydają dodatkowe pieniądze (jeśli im coś zostanie po zaspokojeniu miłości do klopsa o „domowym smaku”, na widok którego cała rodzina wpada w ekstazę) na kosmetyki powstrzymujące proces starzenia się o 77,2 proc. Bo wiadomo, że każda cera starzeje się już od urodzenia…
Obok nich zaś chyłkiem przemykają staruszki nad grobem (czyli te urodzone w latach 1948-1968) z zapchanymi jelitami, nadwagą, cukrzycą, wypadającą sztuczną szczęką i roztropnie wypełnioną polisą. Wygląda też na to, że reklama to teren łowiecki mało znających życie, wygadanych młodych ludzi, przekonanych, że mają najlepszy na świecie pomysł. Do głowy im nie przyjdzie, że kobieta dożywa dziś u nas 80 lat. Nawet ta urodzona w 1948 ma przed sobą co najmniej 15 lat, by poszaleć, a nie zastanawiać się nad wyższością mahoniu nad poczciwymi, nieheblowanymi deskami z sosny.
reklama
Na głupotę nie ma lekarstwa, pozostanie z nami na zawsze, niczym śmierć i podatki. Tak, urodziłam się między 1948 a 1968 rokiem, ale, do cholery, nie zamierzam umrzeć w najbliższym czasie. Figę mnie obchodzi, gdzie mnie rozsypie kiedyś rodzina, a dodatkowe pieniądze zamierzam przejeść i przepić, najlepiej w fajnych miejscach i z fajnymi ludźmi, nie zważając na jelita.
W ciągu dwóch minut reklamom udało się mnie wprawić w depresję, rozwścieczyć i w końcu rozbawić. Przypomniał mi się ogromnie szykowny młody człowiek obsługujący mnie w modnym butiku. Wciąż coś leciało mu z rąk, a ja machinalnie schylałam się natychmiast głową w dół (uttanasana!) i podnosiłam to, zanim on w ogóle zauważył, że coś mu spadło. Za kolejnym upadkiem poczuł się trochę niekomfortowo, bo patrząc mi prosto w oczy, zatrzymał mnie ruchem ręki, sam pochylił się z godnością i rzucił: – Widzisz, ja też potrafię się schylić.
Zgłupiałam nieco na taką poufałość, ale potem jako rasowa kobieta last minute pomyślałam, że mimo syndromu zmęczonej twarzy musiał uznać mnie za kogoś, komu bliżej do niego niż do jego mamusi. I niech tak zostanie… Jasne, że nie wiem, ile mam przed sobą życia. Zamierzam jednak tak długo, jak się da, opierać się fali nieuniknionego rozkładu, o który posądza mnie armia reklamiarzy przekonanych, że ludziom da się wmówić wszystko, a oni sami nigdy się nie zestarzeją…
Tak mnie to wkurzyło, że zanim dojechałam do pracy, podjęłam decyzję, że przestaję inwestować w bycie tak chudą, jakbym chciała. Skoro dni najlepszego zdrowia i figury mam już za sobą, to czas na szaleństwa!!!
Zadzwoniłam do męża: – Zabieram cię dziś na kolację ze śniadaniem – oznajmiłam głosem nieznoszącym sprzeciwu i zarezerwowałam pokój w miłym hoteliku. Przeżyliśmy uroczy wieczór z nożem, widelcem i korkociągiem. Noc była ciemna i romantyczna, z magicznym księżycem na niebie. Rano obudziło nas piękne słońce, a jedyną chmurką na horyzoncie była świadomość, że chyba spóźnimy się na śniadanie. – Co ci się stało, kochanie??? – spytał mąż, wkładając bokserki. Skromnie spuściłam oczy. No cóż, nie tracę już kalorii, szukając kogoś, kto mi się spodoba, ale jest tyle rzeczy, które można razem robić, żeby po czterdziestce „jelita nie zwolniły”. Róbmy je więc…
Poczułam się szczęściarą, bo czy to nie fajne, że mimo iż urodziłam się pomiędzy… znów tak intensywnie przeżywam wiosnę…
Teresa Jaskierny
dla zalogowanych użytkowników serwisu.