Strona 1 z 3
Śmiech cię ocali! Tak jak ratował biedaków od rozpaczy, a władców od gniewu poddanych.
Czasami trzeba się pośmiać – żeby nie zwariować. Nawet jeśli świat wali się nam na głowę. Śmiech działa niczym odtrutka: rozładowuje napięcie, umniejsza wagę problemu albo zupełnie odwraca od niego uwagę. Rozbawiony człowiek mniej się złości i łatwiej godzi z niepowodzeniami. Dlatego rzadziej przychodzą mu do głowy myśli o obalaniu władzy, budowaniu barykad czy obijaniu gąb bliźnim.
Wiedząc o tym, władze PRL zezwalały na kabaretowe złośliwości pod swoim adresem. Liczyły na to, że uchachany obywatel się uspokoi i zamiast na ulicę, pójdzie grzecznie stanąć w kolejce do mięsnego. Ale o tym, że ludowi potrzebny jest solidny ubaw, żeby nie trafił go szlag ze złości i desperacji, wiedziano już wieki wcześniej. I pozwalano na śmiech do woli – nawet kosztem dobrych obyczajów.
Rechot w święta
Nasi przodkowie nie mieli zbyt wielu powodów do śmiechu. Żyło się krótko i raczej niewygodnie. Za każdym rogiem czaiła się wojna, zaraza albo poborca podatków. Na szczęście kilka razy do roku można było solidnie odreagować, i to za aprobatą bogów. Ot, chociażby podczas obchodzonego już w starożytnej Grecji (a potem przejętego przez Rzymian) święta ku czci bogini płodności Kybele, zwanego Hilaria.
reklama
Na pamiątkę wskrzeszenia kochanka bogini, Attisa, na jeden dzień świat stawał na głowie. Najważniejszym elementem święta były prześmiewcze maskarady, podczas których można było bezkarnie parodiować urzędników czy sędziów. Chłop mógł śmiać się z pana, a sprzedajna dziewka udawać matronę. Mile widziane były psikusy, za które nie wypadało się obrażać.
Echa Hilariów po dziś dzień słychać 1 kwietnia. W prima aprilis Francuzi przyczepiają sobie nawzajem papierowe ryby na plecach, a holenderskie dzieci nie wpuszczają nauczycieli do szkoły, dopóki ci nie uiszczą myta w słodyczach.
Kto nie wyżył się w imię Kybele, musiał poczekać na Saturnalia. Szczególnie jeśli był niewolnikiem. Tego dnia role się odwracały: służba dostawała nowe ubrania i kieszonkowe, a zamiast pracować – zasiadała do stołu, przy którym usługiwali jej właściciele. Oficjalnie święto trwało trzy dni, ale w praktyce przeciągało się nawet do tygodnia – służbie nie spieszyło się do roboty...
Kazanie nierządnicyW średniowieczu poczynano sobie jeszcze śmielej. Bezkarny rechot na kilka tygodni – a nawet miesięcy! – ogarniał całą Europę, nie uznając żadnych świętości, norm ani praw. Po ulicach przewalały się, wyjąc ze śmiechu, udawane procesje, prowadzone przez poprzebieranych w damskie suknie księży, zamiast nabożnych hymnów ryczących nieprzyzwoite piosenki. W kościołach parodiowano mszę świętą – kazania głosiły nierządnice, idioci i błazny, a duszpasterz zamiast błogosławić, kwieciście lżył swoje owieczki… albo chrzcił je w balii z gnojówką. Tłum wybierał spośród siebie „opata”, który z miejsca brał się za wydawanie zarządzeń: zezwalał na posiadanie dwóch żon albo latanie na krowach. Zdarzało mu się także przywracać dziewictwo wyłapanym w okolicy staruszkom...
Na ulicach było jeszcze ciekawiej. Można było uczestniczyć w udawanym ślubie, gdzie za pana młodego robił… niedźwiedź, albo popatrzeć, jak zaprzęgnięte do pługa brzydule pokutują za swój podły wygląd, orząc miejskie ulice. Najwięcej folgowano sobie, gdy nastawało święto głupców. Przy jego obchodach wyczyn grupy feministek Pussy Riot, która lżyła Putina w moskiewskim soborze, wygląda jak herbatka u cioci.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.