Nie wiesz, co jest dla ciebie dobre? Podpowie ci to twoja podświadomość – we śnie…
Zjazd absolwentów. Dzikie tłumy, a ja pamiętam tylko jego. Adam był jeszcze przystojniejszy niż w klasie maturalnej. Grał wtedy na gitarze i śpiewał ballady. Wszystkie dziewczyny się w nim kochały, ja naturalnie też. Przetańczyliśmy cały wieczór i umówiliśmy się nazajutrz na kawę. Tak zaczął się nasz romans. A teraz... teraz to wszystko wróciło.
Przez cztery miesiące po zjeździe żyłam jak we śnie. Mechanicznie robiłam śniadanie dla męża, kanapki dla dzieci do szkoły, potem biuro, zakupy… Ale wciąż myślałam o nim. Mąż wracał z pracy i wgapiał się w telewizor, już dawno przestaliśmy z sobą rozmawiać. A z Adamem miałam tyle tematów! Przy nim czułam się jak interesująca dziewczyna, a nie baba po czterdziestce, której jedyną rozrywką są seriale. Z nim świat nabierał barw. Miał fantazję i artystyczną duszę. Zarabiał na życie, grając w zespole, wciąż gdzieś koncertował, więc nie widywaliśmy się często. Ale za to, gdy już się spotykaliśmy, było tak namiętnie!
Z mężem nigdy czegoś takiego nie przeżyłam...
Ach, jaka ja byłam zakochana! Nie przeszkadzało mi nawet to, że parę razy zauważyłam go na mieście w towarzystwie młodych, atrakcyjnych kobiet. – Fanki – tłumaczył, bezradnie rozkładając ręce. – Muszę być miły, przecież ich nie przegonię, rozumiesz, prawda?
reklama
Rozumiałam. W końcu zapewniał, że kocha tylko mnie. Wiedziałam, że ma opinię kobieciarza, ale przysięgał, że od kiedy spotkał mnie, nie liczy się nikt inny. Mówił, że jestem jego muzą, natchnieniem, sensem życia. Że chce być ze mną do końca świata. Jak mogłam mu nie wierzyć?
W domu nie umiałam znaleźć sobie miejsca. Denerwował mnie mąż – nie mogłam doprosić się o wymianę głupiej spłuczki. Miałam dość takiego życia, ale bałam się podjąć ostateczną decyzję i przekreślić te wspólne 16 lat.
Pewnej nocy przyśnił mi się kolorowy ptak w klatce. Trzepotał skrzydłami, rozpaczliwie próbując się uwolnić i nie bacząc, że się przy tym rani. Każdym porem mojej skóry czułam to jego ogromne pragnienie wolności. Obudziłam się i już wiedziałam, co mam robić. Ten ptak to ja – muszę za wszelką cenę wyrwać się z klatki małżeństwa i lecieć w świat z moim ukochanym!
Spojrzałam na zegarek – była północ. Mąż dawno już zasnął. Wybrałam numer Adama, ale nie odpowiadał. No tak, jest sobota, ma koncert. Wiedziałam, w której miejscowości. Postanowiłam nie czekać, tylko od razu jechać do niego i powiedzieć mu, że odchodzę od męża.
Po dwóch godzinach jazdy samochodem byłam na miejscu. Koncert już się skończył, więc udałam się prosto do jedynego hotelu w miasteczku. Zobaczyłam Adama na dole, w barze. Siedział między dwiema panienkami i całował się z trzecią, którą miał na kolanach! Na szczęście mnie nie zobaczył, bo wybiegłam jak oparzona.
Nie pamiętam, jak dojechałam do domu. Przez całą drogę płakałam. Co ja sobie, głupia, wyobrażałam?! Że zmieni się dla mnie? Zrozumiałam wtedy, że ten kolorowy ptak ze snu, to wcale nie ja, tylko... Adam. Wolny ptak, którego usiłowałam zamknąć w klatce. W głębi duszy wiedziałam, że to niemożliwe, lecz sama się oszukiwałam.
Nad ranem wróciłam do domu. Mąż jeszcze spał. Cichutko wsunęłam się pod kołdrę. Byłam tak zmęczona, że mimo ciężkich przeżyć – zasnęłam. Śnił mi się pies, który leżał u moich stóp, a ja głaskałam go po ciemnobrązowej sierści. W kolorze włosów mojego męża.
Katarzyna
fot. shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.