Strona 2 z 2
Gdy pojawiała się na cudzej maskaradzie, zawłaszczała całą uwagę. Na bal w brytyjskiej ambasadzie w Rzymie przybyła jako bogini słońca – w asyście pozłacanych służących i z pawiem na smyczy. A u samego Picassa obstalowała „elektryczny” kostium. Wzorowany na jednym z obrazów mistrza, zawierał kilkadziesiąt żarówek i masę kabli. Na balu doszło do zwarcia. Luisa padła jak rażona, a goście zastanawiali się, czy byli świadkami nieszczęśliwego wypadku, czy kolejnego performance’u markizy.
„Psikusy” markizy przyprawiły o stan przedzawałowy niejednego jej gościa. Zleciła kiedyś wykonanie swojej woskowej kopii. Manekina w peruce z jej włosów posadziła po jednej stronie stołu, sama nieruchoma i milcząca siadła po drugiej. A gość musiał się zorientować, gdzie jest oryginał.
Ale już samo dotarcie do sali jadalnej mogło nastręczać problemów. A to ze względu na stale rozrastającą się i wędrującą luzem po jej pałacach menażerię. W zakamarkach kryło się całe stado dzikich kotów (oceloty, tygrysy, pantery…), hordy psów, małp i egzotycznych ptaków. Oraz węże. Te mniejsze, służące czasami za biżuterię, i te ogromne, jak ukochany boa o imieniu Anaxagarus.
Luisę bardzo cieszyły plotki mówiące, że jej menażeria to tak naprawdę jej dawni kochankowie. To, że któreś zwierzę zdechło, nie kończyło jego służby markizie. Po wypchaniu stawało się dekoracją albo… alarmem przeciwwłamaniowym. Taki los spotkał czarną panterę Toto, zautomatyzowaną, tak by mogła straszyć rykiem i ruszającym się ogonem złodziei.
reklama
Tygrysica wciela się w markizę W swoim podparyskim pałacu wydzieliła galerię mieszczącą wyłącznie jej portrety. W 1923 roku było ich tam już ponad 130! Zamawiając jeden za drugim, stawała się natchnieniem, muzą i mecenasem malarzy. Wielu młodych artystów zawdzięczało jej pomocy i wstawiennictwu karierę. Wspierała futurystów, kubistów i innych niepokornych. Przyjaźniła się z niemal wszystkimi, którzy liczyli się w sztuce.
Kiedy nie pozowała i nie balowała, wyruszała w kolejną podróż. Jak na „żywe dzieło sztuki” przystało, przekraczała granice z paszportem z fałszywą, ujmującą jej lat datą urodzenia oraz… reprodukcją swojego portretu zamiast zdjęcia.
Na Capri wdała się w homoseksualny romans z malarką i zasmakowała w kokainie oraz opium. Polowała na Węgrzech, urządzała kuligi w Szwajcarii, w Łańcucie podejmował ją Roman Potocki. Z Indii wróciła przekonana że w poprzednim wcieleniu była tygrysicą. Kazała więc Antoniemu Cierplikowskiemu, „królowi fryzjerów i fryzjerowi królów”, ufarbować włosy w pomarańczowo-czarne pasy.
Stara dziwaczka pastuje oczy Niestety, każdy karnawał musi dobiec końca. Na początku lat 30. XX w. dług markizy sięgnął 25 milionów dolarów! Niedługo potem jej bajkowy świat zlicytowano. Ostatnie 20 lat życia spędziła w Anglii, w coraz mniejszych mieszkaniach. Nie była już „boską markizą”, tylko „starą dziwaczką” w nadgryzionych przez mole futrach jaguarów.
Czy upadek ją załamał? Ależ skąd! Nie stać jej było na kosmetyki? Malowała oczy pastą do butów. Kupowała głównie szampana, kokainę i mięso dla swojego stada pekińczyków. Kiedy znajome postanowiły obstalować jej normalne ubranie, omal nie zatłukła krawca, który przyszedł zdjąć miarę.
Chciała do końca być sobą i dopięła swego – pochowano ją w futrach, koronkach i sztucznych rzęsach, z wypchanym pekińczykiem pod stopami. Tylko grób był banalny: ot, urna, girlanda z kwiatów… a gdzie gepardy, gdzie choć jeden przystojny Nubijczyk, zgięty w ukłonie?
Weronika Kowalkowska
fot. Wikipedia, shutterstock.com
dla zalogowanych użytkowników serwisu.