Strona 2 z 2
Dziś poniedziałkowy post to dla mnie święto. 24 godziny dla Siwy. W hinduskiej astrologii każdy dzień tygodnia poświęcony jest innemu bogu. Poniedziałek to czas Pana Siwy. On nie tylko zna reguły rządzące życiem i śmiercią, ale też słynie ze szczodrości w spełnianiu pragnień tych, którzy się do niego modlą. Poniedziałek to także dzień Księżyca. Poszcząc, otrzymuje się więc błogosławieństwo obu. Pierwszy obdarza dobrym zdrowiem, towarzyszem życia, ochroną przed złymi duchami i energiami oraz daje siłę do stawienia czoła przeciwnościom. Ten drugi zapewnia szczęście i spokój umysłu.
Z medycznego punktu widzenia w czasie postu ciało odpoczywa. Nie musi bezustannie trawić, staje się lżejsze, a z czasem też zdrowsze. Ale w Indiach nie pości się po to, by utrzymać linię czy oczyścić organizm, ale by całkowicie oddać się Bogu. Hindusi, powstrzymując się od jedzenia, zdają się mówić: „Spójrz, myślę o Tobie cały dzień, nie przyjmuję pokarmu, by móc skupić się jedynie na Tobie”.
Boska głodówka
Pościć można na różne sposoby. Zgodnie z tradycją w ciągu 24 godzin wolno zjeść jeden posiłek. Ale pozbawiony czosnku i cebuli, gdyż pobudzają one naszą seksualność, a poszcząc, powstrzymujemy się nie tylko od jedzenia, ale też od łóżkowych igraszek. Można też pościć inaczej – wyrzekając się czegoś, co sprawia nam przyjemność, np. cukru, alkoholu, tytoniu i innych używek. Albo „umówić się” z Siwą, że cały dzień będzie się piło wyłącznie soki lub jadło same owoce. To łagodny post w porównaniu z tym, który raz w roku stosują żony dla swoich mężów. Tu zasady są restrykcyjne – przez 24 godziny zero jedzenia i zero jakichkolwiek płynów. Szczęśliwie Siwa nie wymaga aż takiego poświęcenia.
Po całym dniu, koło ósmej wieczorem, wolno zjeść jeden posiłek. Nieważne, gdzie, ale koniecznie rękoma, bo w ten sposób oddaje się szacunek jedzeniu, które jest boskie. Przez dłoń do ust wszystko smakuje inaczej. Wreszcie dotarło do mnie, jak istotne jest to, czym jem. I że poniedziałkowy post ma sens. Praktykuję go od 11 miesięcy i dzięki temu mam spokojniejszy umysł i więcej zaufania do samej siebie.
reklama
Uduchowione kłamstwa Przeczytałam całe stosy „uduchowionych” książek i byłam na wielu „duchowych” i nieduchowych warsztatach. Według nich życie duchowe miało być proste, ekstatyczne i pełne „niebiańskich odlotów”. W Indiach przekonałam się, że wszystko to o kant d… potłuc! Medytacja nie działa od razu. A kiedy nie ma efektów, najtrudniej jest wytrwać w postanowieniu medytacji każdego dnia, miesiąc po miesiącu.
Wydaje się to łatwe: siedzisz, mantrujesz, zanurzasz się w ciszy i przenosisz się do ciepłego, spokojnego miejsca. Po 15 minutach czujesz to swoje bycie każdym mięśniem, sąsiedzi za ścianą kłótliwą pieśnią zagłuszają twoją mantrę, a myśli zabierają cię z powrotem do rzeczywistości. Trzeba przejąć kontrolę nad swoim umysłem. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. W chwilach kryzysowych zaczynałam więc gadać do tej fabryki myśli i błagać, by choćby przez chwilę wstrzymała swoją produkcję.
– Jeśli medytujesz – mówił mi Bharath – rób to z przekonaniem i oddaniem. Módl się z głębi serca, a nie mechanicznie. Tylko jeśli powierzysz swoją duszę Bogu, twoje życie się zmieni w magiczną egzystencję. Poddaj się Bogu, każdego dnia od nowa, aż do samego końca. Bo wszystko, co robisz w jego imię, ma sens. Bez względu na to, czy myjesz naczynia, kroisz marchewkę, czy stoisz w korku, myśl o Nim.
Odnaleziona rodzina Medytacja to jedyna droga do wolności i bezpieczeństwa. Cóż innego pozostaje w tym świecie, pełnym iluzji i chaosu? Medytuję zatem, choć co chwila budzi się bunt: po co to robię, skoro nie ma efektów? Ile razy mam prosić Boga, by zaszczycił mnie swoją obecnością? Do skutku. W końcu usłyszy. Otworzy jedno oko, potem drugie, aż da mi czekoladę, bo będzie miał już dość mojego błagania. I dał mi ją faktycznie.
Oprócz siebie odnalazłam w Indiach swój dom i rodzinę. Trójkę rodzeństwa, matkę i ojca. Bharath i jego rodzina okazali mi ogrom miłości, jakiego nie dał mi nikt wcześniej. Przyjęli mnie do swego domu, karmili i kochali. Dzieci traktowały mnie jak starszą siostrę, a ich matka jak przyjaciółkę. Dzieliliśmy się sobą i każde z nas czuło, że odnalazło kogoś ważnego dla siebie. Zaakceptowali mnie taką, jaka jestem.
Kilka miesięcy w Indiach zrobiło jednak ze mnie twardą sztukę, której niestraszne są zawirowania na drodze. Dzięki Bharathowi wyszłam z mroku depresji i zobaczyłam światło dnia. I choć czasem niebo zasnuwają chmury, to wiem, że i one miną, bo mój Mistrz i przyjaciel roztacza nade mną ochronny parasol. Ciekawe, co w prezencie przyniesie mi ten rok?
Agnieszka Kawula
www.bliskosciharmonia.pl
dla zalogowanych użytkowników serwisu.