„Pokłon Trzech Króli” Sandra Botticellego to pierwszy obraz, w którym Święta Rodzina wydaje się mniej ważna od trzech przybyłych ze wschodu mędrców. A wszystko dlatego, że w Kacpra, Melchiora i Baltazara wcielili się Medyceusze.
Niby wszystko jest po bożemu. Matka Boska i święty Józef są nieco mniejsi od otaczających ich śmiertelników, ale to przecież święte prawo perspektywy. A jednak to nie oni są tu najważniejsi. Przedstawienie wschodnich magów (mędrców, astrologów, wróżbitów), którzy zgodnie z Ewangelią św. Mateusza wypatrzyli Gwiazdę nowego żydowskiego króla i przybyli oddać mu hołd, dało Sandrowi Botticellemu okazję do uwiecznienia Medyceuszy, ich przyjaciół i zauszników. Ród florenckich bankierów, który wydał trzech papieży, dwie francuskie królowe i był największym mecenasem renesansowych artystów, akurat wkraczał na światowe salony.
Popatrzmy na ten obraz ze zbiorów Galerii Uffizi, który u Botticellego zamówił do kaplicy w kościele Santa Maria Novella protegowany Medyceuszy, bankier Gaspare di Zanobi del Lama. Jakże inny jest od wcześniejszych przedstawień narodzenia Jezusa. Na najwyższej kondygnacji zasiada Madonna z Dzieciątkiem (do tej pory malowano ją po lewej stronie na pierwszym planie), nad nimi pochyla się stojący święty Józef, wsparty na skale jak na pulpicie. Obecność Ducha Świętego zaznaczona została pękiem złocistych promieni, z których najdłuższy niemal dotyka małego Jezusa.
W scenie poza Marią Panną nie bierze udziału żadna inna dama! Szczerze mówiąc, nie jest to najpiękniejsza Madonna Botticellego. Ma zamknięte oczy, na jej pucołowatej twarzyczce rysuje się zaduma, lecz nie ma tej fascynującej melancholii i przejmującego kruchego piękna – tak charakterystycznych dla późniejszych wyobrażeń Matki Bożej (jak też pogańskich bogiń) florenckiego malarza.
reklama
W tym zbiorowisku ponad trzydziestu mężczyzn każdy członek klanu Medyceuszy, każdy zaufany i protegowany musi mieć swoje miejsce. I w dodatku spoglądać na innych, odwracać głowę czy rozmawiać z sąsiadem. Gdyby wszyscy wpatrywali się w Świętą Rodzinę, widać byłoby tylko plecy królowi ich dworzan.
Przedstawmy zatem seniora rodu, czyli… Kacpra – tradycyjnie uważa się go za najstarszego spośród królów-mędrców. Tę rolę malarz przeznaczył dla Kosmy Starszego, znanego jako Cosimo Pater Patriae (ojciec ojczyzny), twórcy potęgi Medyceuszy. Kacper-Kosma klęczy tuż przy Świętej Rodzinie. Swój dar – kadzidło, symbol boskości – postawił u stóp Madonny. Prawą ręką delikatnie ujmuje Dzieciątko za nóżkę, jakby chciał na niej złożyć pocałunek. Na pierwszym planie przykląkł Melchior, odgrywany przez Piera Podagryka, najstarszego syna Kosmy i jego następcę. Odziany w imponujący czerwony płaszcz z sobolowym kołnierzem, zwrócony tyłem do widzów, półprofilem skręca twarz w stronę znacznie młodszego Baltazara (w białej szacie). W tę rolę wcielił się drugi syn Kosmy, Giovanni. Wszyscy Medyceusze, którzy zagrali magów, nie żyli już kilka lat przed powstaniem obrazu. Ale to im chciał złożyć hołd Gaspare di Zanobi del Lama.
Żyjący reprezentanci familii objęli nieco mniej zaszczytne, za to bardziej wyeksponowane role w orszaku. Tuż za Kacprem-Kosmą stoi Lorenzo il Magnifico, czyli Wawrzyniec Wspaniały (w białej szacie i kapeluszu), ojciec przyszłego papieża Leona X, przyjaciel i mecenas największych artystów renesansu, m.in. samego Botticellego. Po prawej stronie stoi w krótkiej czarnej szacie jego młodszy brat Giuliano, prawdziwy playboy swoich czasów. Trzy lata później zginie od uderzenia mieczem w głowę i 19 pchnięć nożem w katedrze we Florencji podczas spisku wrogich Medyceuszom Pazzich.
Do niedawna uważano, że mężczyzna wspierający się na mieczu to Wawrzyniec Wspaniały. Obejmuje go poeta Agnolo Poliziano. Czy to dowód zażyłości, czy czegoś więcej? W tamtych czasach, zwłaszcza w kręgu Medyceuszy, w modzie była miłość gejowska. Sam Botticelli nigdy nie związał się z żadną kobietą i był oskarżany o homoseksualizm.
Fundator dzieła, sportretowany nieco powyżej, także nie patrzy na Świętą Rodzinę. Szuka kontaktu wzrokowego z widzem. Jakby chciał powiedzieć: Mnie to zawdzięczacie!
W „Pokłonie Trzech Króli” jest jeszcze jedna postać wyróżniająca się z tłumu. To sam Sandro Botticelli. Nie ukrywa się skromnie wśród orszaku, lecz jest – znów dzięki perspektywie – największy. Zażywnego blondyna spowija szafranowa toga tuszująca obfitość figury. Spogląda nieustępliwie, jakby prowokując konfrontację. Ma się czym chwalić! Najbardziej chorowity z czterech synów kiepsko prosperującego garbarza, dzięki talentowi stał się przyjacielem i protegowanym najpotężniejszego rodu Florencji i Europy. A za chwilę na zlecenie papieża Sykstusa IV, zachwyconego „Pokłonem Trzech Króli”, zacznie malować freski w Kaplicy Sykstyńskiej. Czyż więc ten obraz nie jest też hołdem dla samego siebie i swojego talentu?
Sandro Botticelli „Pokłon Trzech Króli”, tempera na desce, 11 x 134 cm, ok. 1475-78, Uffizi, Florencja.
W roli Kacpra Sandro Botticelli obsadził Kosmę Starszego Medyceusza (1389–1464), pierwszego znaczącego przedstawiciela tego rodu, władcę Florencji, humanistę, mecenasa artystów renesansu. Baltazarem uczynił malarz Giovanniego (1421-1463), bankiera zakochanego w artystach, który zmarł bezdzietnie rok przed swoim ojcem, Kosmą. Melchior to Piero Podagryk (1416--1469), najstarszy syn Kosmy, który objął po nim władzę we Florencji, ojciec Wawrzyńca Wspaniałego. Kiedy Botticelli malował „Pokłon Trzech Króli”, Kosma, Giovanni i jego brat Piero już nie żyli. Monika Małkowska
fot. Wikipedia
dla zalogowanych użytkowników serwisu.