U kosmetyczki była tylko raz. Nie cierpi kupować ubrań. Ale kiedy mówimy „dama”, myślimy: Beata Tyszkiewicz. Jedyna, która może się przyznać, że lubi schabowe z kapustą.
Człowiek nie pamięta, jak wygląda. A właściwie pamięta mniej więcej, ale za każdym razem, kiedy spojrzy w lustro, ma taki odruch zdziwienia: to ja? I z wiekiem to zdziwienie się pogłębia. Żeby więc się na taką przykrość za bardzo nie narażać, maluję się z odległości półtora metra od lustra i w ciemnym pokoju. W związku z czym czasem mam źle roztarty róż – do czego nie przywiązuję zresztą żadnej wagi. Nie widzę siebie ostro, co jest bardzo miłe. Przeglądam się w zakurzonych szybach wystawowych, świetnie to działa. Niestety, w Warszawie coraz więcej dobrze umytych szyb, bardzo tym jestem rozczarowana.
Najgorzej u fryzjera – takie ostre oświetlenie, po prostu koszmar! Kiedy mój znajomy otworzył swój zakład, od razu mu powiedziałam: „Piotrusiu, najważniejsza rzecz to światło. Bardzo miękkie, rozproszone”. Bo jarzeniowe potrafi człowieka przenicować na drugą stronę. Kiedyś w windzie miałam jarzeniówkę – długo nie wytrzymałam, na własny koszt wymieniłam całą instalację. Proszę sobie wyobrazić: wychodzę na przyjęcie, spoglądam w to lustro i… muszę wracać. Bo wyraźnie widzę, że nie mam po co iść. Teraz światło cudne i mam spokój. W przeglądaniu się w lustrze jestem słaba. Ale to dobrze – mniej rozczarowań.
Jeżeli chodzi o film, to sama się maluję, sama się ubieram. Zawsze pilnuję, żeby być pewna tego, co mam. Codziennie jestem identycznie uczesana. To konieczność. Niech wyjedzie mój fryzjer – i co, mam się kiwać z włosami: jak to było, w którą stronę, jak on to robił? O nie. A jak mam taką samą fryzurę, to jestem spokojna, poradzę sobie.
reklama
Biżuteria? Nie szaleję. Jest taka ukochana kolia, bez przerwy ją noszę. Kiedy byłam w Egipcie, kupiłam perły i lapis lazuli. W Rzymie poszłam do jubilera i wszystko mu wyrysowałam: te perły, złoto, żeby było ciężko i na bogato. Bo ja mam takie miejsce na szyi, które mi pulsuje. Więc kolia miała być tak zrobiona, żeby to pulsujące miejsce przyciskać. Biżuteria na miarę, projekt własny. Bo ja mam liczne talenty. Jak Pchła Szachrajka.
Niczego sobie nie kupuję, nie wchodzę do sklepów z ubraniami, bo tego nienawidzę. Za to mam specjalną garderobę do filmów i do seriali. Takie rzeczy codzienne, trochę znoszone. Bardzo się przydają. Bo, powiedzmy, gram babcię i muszę zrobić szarlotkę. A dostaję do tego beżowy kostium Deni Cler. I gdzie ten kostium do szarlotki? Ja wiem, że muszę mieć powyciągany sweter, klucze w kieszeni – wtedy wszystko ze sobą gra. Kostium ma być dobry. Co nie znaczy, że zawsze drogi i elegancki. Śmieją się ze mnie, że przyjeżdżam na plan z wieszakiem pod pachą. I na ostatnią chwilę. Młode dziewczyny przychodzą o szóstej – malują je tam, czeszą, zajmują się nimi. A ja pojawiam się o ósmej i jestem gotowa do zdjęć. Sama to załatwiam. Żeby być na szóstą, musiałabym nastawić budzik na wpół do piątej! A ja rano muszę mieć czas na swoje rzeczy, spokojnie zjeść, wypić kawę. Wstaję przed siódmą – jest różnica, prawda?
U kosmetyczki byłam raz w życiu. Więcej się nie wybieram. Nie lubię. Spa i masaży też nie. Anti aging, naciąganie, ujędrnienie? Nigdy. Bo jest, jak jest, nie ma co udawać kogoś innego. Zresztą to by było strasznie kłopotliwe. Tak jak z kłamstwem. Trzeba cały czas pamiętać, co się nakłamało. Jeśli mam udawać, że jestem o 15 lat młodsza, to musiałabym cały czas o tym myśleć, żeby się nie wydało. Żeby nie chlapnąć czegoś, co mnie zdemaskuje. Ale dodawania lat nie lubię. Kiedyś czytam w gazecie: „Beata Tyszkiewicz, lat 73”. Rok mi dołożyli. O, nie! Zadzwoniłam zaraz do redakcji i powiedziałam, że to jednak bezczelność i żeby tak nie robili. Byli przestraszeni, że artykuł mi się nie podoba...
Kiedy zobaczyłam Catherine Deneuve w „Indochinach”, okropnie się zdenerwowałam. Długo się uspokoić nie mogłam. Bo ona, ale nie ona. Naciągnięta, wyprasowana. Gładsza, ale nieprawdziwa. A dla aktora to ważne – żeby być prawdziwym. Przecież my się starzejemy razem z naszą publicznością. Ludzie pamiętają, jak debiutowałam, to co ja będę się wygłupiać, że jestem młodsza? To nieuczciwe.
Ale rozumiem, że ludzie tęsknią za młodością. Jeśli w tym znajdują zadowolenie z siebie – a to, jak zawsze mówiła moja mama, podstawa szczęścia człowieka – proszę bardzo. Ja zadowolenia szukam gdzie indziej. Kiedy zrobię coś, do czego muszę się zmusić, nagiąć, pomęczyć. Proste rzeczy. Na przykład jadę uprzątnąć groby. Nikt za tym nie przepada, bo zimno, ciasno, niewygodnie. Ale jak się to zrobi – jaka satysfakcja! Albo pójść do dentysty – poczucie spełnionego obowiązku wobec samej siebie!
Różne moje koleżanki postanowiły ostatnio zdrowo żyć. Jedno jajko tygodniowo, owsianka na śniadanie, spacery, joga. Chodzą na masaże, na badania. Zażywają tyle suplementów na wszystko, że chyba już nic innego nie muszą jeść. Oczywiście nie palą, nie piją – no, chyba że zieloną herbatę. Program maksimum. I jak teraz coś im zacznie dolegać, to z czego mogą zrezygnować, żeby się poczuć lepiej? Ja mam inną filozofię. Nawet się zastanawiam, czy się w alkoholizm nie wpuścić. Bo przestanę palić i co mi jeszcze zostanie do rzucenia? Muszę mieć coś w odwodzie. Może dieta? Smażone podobno niezdrowe. A ja smażę, i to z jakim dymem! Ostatnio maliny – do dziś garnka nie mogę doczyścić. I czy jest coś lepszego od schabowego z młodą kapustką? A przecież schabowego na parze nie zrobię! To wszystko sobie jeszcze zostawiam.
Ale najważniejsze, to żeby nas nikt nie wytrącił z równowagi. Mam receptę. Jest takie hinduskie przysłowie: „Jak nie możesz z kimś wytrzymać, pomyśl, że on jutro umrze”. Od razu łagodniejszy się człowiek robi, cała złość mija. A jak ze sobą nie możesz wytrzymać, to pomyśl, że ty jutro umrzesz. Pomaga natychmiast.
Nie można dać się innym wykorzystywać. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą chcieli nam wytłumaczyć, ile dobrego możemy dla nich zrobić. Przykro mi bardzo, ale nie! Jak już całkiem nie daję rady, wyłączam telefon. Z komórkami jest teraz bardzo wygodnie. Kiedyś jak się odebrało stacjonarny, to było wiadomo, że jesteśmy w domu. I ktoś mógł wpaść na przykład. A teraz odbieram komórkę i zawsze mogę powiedzieć, że jestem w Honolulu albo mam masaż twarzy. Pewnie niedługo wprowadzą telefony z wideo i nie da się już tak wykręcać. Trzeba więc korzystać, póki czas.
Dostroić świat do siebie – to podstawowa zasada. Egoizm jest bardzo zdrowym uczuciem. Życzę wszystkim czytelniczkom „Wróżki”, żeby połykały codziennie rano dwie pigułki: jedną egocentryzmu, a drugą egoizmu. Zamiast tych wszystkich suplementów.
Joanna Derda
fot. Forum
dla zalogowanych użytkowników serwisu.