Strona 1 z 2
Dawniej koniec świata oznaczał Dzień Sądu i nadejście Mesjasza. Dziś to kosmiczna katastrofa z efektami jak z hollywoodzkiego filmu. Co się wydarzy już za chwilę, 21 grudnia 2012 roku?
Koniec naszego świata jest nieuchronny. Każda godzina przybliża nas do niego o… godzinę. Pod tym zdaniem podpisałby się nawet najbardziej sceptyczny naukowiec. Bo koniec naszego świata to nie wymysł nawiedzonych kaznodziei, bożych szaleńców czy wróżbitów. Jest zapisany w naturze wszystkiego, co nas otacza. Coś, co się zaczęło, musi się i skończyć. Kropka.
Czy to znaczy, że powinniśmy ruszyć do sklepów, nie zwracając uwagi na pęczniejący debet na karcie kredytowej? Albo powiedzieć sąsiadowi, którego codziennie spotykamy na spacerze z psem, że jest miłością naszego życia? Czy wreszcie wykrzyczeć w oczy szefowi, co o nim myślimy? Pokus jest dużo, każdy ma z pewnością kilka, które szykuje specjalnie na tę okazję. Właśnie się zbliża 21 grudnia 2012. O godzinie 11.11, z dokładnością co do jednej minuty, zakończy się kalendarz Majów, a wraz z nim – nieodwołalnie – świat, który znamy.
Mimo drwin sceptyków, miliony ludzi na świecie już zaczęło się do tego przygotowywać. W Stanach Zjednoczonych wzrosła sprzedaż agregatów prądotwórczych i innych rzeczy, które pozwalają przetrwać w niesprzyjających warunkach. Taki boom na schrony przeciwatomowe odnotowano wcześniej tylko w latach 50., gdy pojawiły się bomby wodorowe. Wśród mniej nastawionych na przetrwanie modne jest przygotowywanie listy: "co chciał(a)bym jeszcze zrobić, zanim skończy się świat".
Koniec kalendarza Majów to niejedyny znak nieuchronnego końca wszystkiego, do czego zdążyliśmy się przyzwyczaić. Trzeba je oczywiście umieć odnaleźć albo odczytać. Niedawno entuzjaści „majowego” zakończenia świata wyliczyli, że jeśli do daty ataku na World Trade Center 11.09.2001 doda się datę uszkodzenia elektrowni atomowej w Fukushimie w wyniku trzęsienia u wybrzeża Honsiu – 10.03.2011, wyjdzie właśnie 21.12.2012. Oczywiście trzeba to jeszcze odkrywczo policzyć, czyli dodać dni do dni 10 + 11 = 21; miesiące do miesięcy 09 + 03 = 12 i rok do roku 01 + 11 = 12. Ostatecznie wychodzi 21.12.12. Podobno datę tę sobie tylko znanymi metodami wyliczyli także templariusze.
reklama
Dlaczego świat nie skończył się w 1843?Od zawsze cyfry i liczby kusiły ludzi, żeby z nich wyciągnąć coś więcej niż tylko 2 + 2 = 4. Obliczając datę końca świata, łatwo się oczywiście wygłupić. Historia zna setki przepowiedni, które się nie sprawdziły.
Najgłośniejszą wpadką była przepowiednia Williama Millera. Amerykański rolnik, w wolnym czasie studiujący Biblię, odnalazł klucz do niej nie w Apokalipsie św. Jana (poświęconej Dniu Sądu Ostatecznego), ale w mało katastroficznej Księdze Daniela. W wierszu 8:13-14 wyczytał słowa o 2300 dniach, po których ma nastąpić oczyszczenie świątyni. Miller uznał, że każdy dzień odpowiada rokowi, a że w 457 roku p.n.e. odbudowano świątynię w Jerozolimie i odrodziło się państwo izraelskie, to powrotu Mesjasza-Jezusa na ziemię można się spodziewać między 21 marca 1843 r. a 21 marca 1844 r.
Przed 23 kwietnia 1843 r. (na ten dzień ustalono Sąd Ostateczny) blisko 100 tys. zwolenników Millera, zachęconych niezwykle nowoczesnym jak na owe czasy marketingiem (plakaty, ulotki), sprzedało lub oddało swoje posiadłości i wyruszyło za swoim prorokiem na spotkanie z Jezusem. Końca jednak nie było i nie pomogła nawet zmiana daty na 22 października. Po tym dniu, nazywanym wielkim rozczarowaniem, tysiące millerytów opuściło ruch. Stopniowo jednak jego szeregi się odbudowywały i dziś kościół Adwentystów Dnia Siódmego, który jest spadkobiercą millerytów, liczy aż 17 mln wyznawców. Adwentyści wyznaczania dat starają się unikać.
W żadne wyliczenia nie bawił się Joseph Smith, założyciel Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, popularnie nazywanego mormońskim. W lutym 1835 r. ogłosił współwyznawcom, że rozmawiał z Bogiem i usłyszał, że Jezus powróci w ciągu najbliższych 56 lat (w 1891 r. lub wcześniej), więc koniec świata jest bliski. Świat Smitha skończył się jeszcze wcześniej – został zamordowany w 1844 r. Ale jego kościół uchodzi dziś za jeden z najbogatszych na świecie i należy do niego m.in. Mitt Romney, kandydat Republikanów na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Prorocy o małym rozumkuNajdziwniejszym posłańcem wiadomości o końcu świata okazały się… kury. W angielskim mieście Leeds w 1806 r. zniosły one jajka z napisem „Chrystus nadchodzi”, co skrupulatnie odnotowała lokalna prasa. Oszustwo zostało jednak zdemaskowane i Kościół kur dobrej nowiny nigdy nie powstał.
Choć wyczytanie z Biblii daty końca świata nastręcza tyle trudności, chętnych nadal nie brakuje. Na miano najbardziej wytrwałego zasłużył Harold Camping, właściciel radiostacji religijnej. Ogłosił, że Bóg stworzył świat w roku 11 013 p.n.e., potop zesłał w roku 4990 p.n.e., a wszystko zakończy 21 maja 1988 r. Potem przesunął datę Dnia Sądu na 7 września 1994, 21 maja 2011, wreszcie na 21 października 2011 o godzinie 18.00.
Z Campinga podśmiewają się dziennikarze, nazywając go prorokiem końca świata, który nigdy nie nadszedł. On sam jest przekonany, że swoją misję musi kontynuować. Na ogłaszanie końca świata wydał już ok. 100 mln dol., własnych i z darów swoich wyznawców. Dlaczego po 21 października wszystko nadal się toczy, jak toczyło, nie udało mu się wyjaśnić. W czerwcu trafił do szpitala z udarem mózgu.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.