Keith Richards właśnie kończy 69 lat, z czego 50 przegrał na gitarze w zespole The Rolling Stones.
Niedawno Keith Richards ogłosił, że w 1964 r. założył się ze swoim kolegą z zespołu, Mickiem Jaggerem, o to, który z nich spłodzi więcej dzieci. Jak twierdzi – wygrał z wynikiem 500. Ale nie zaprzestał procederu i do tej pory doczekał się 25 tys. potomków wszystkich ras i nacji. Większość z nich dochowała się już swoich dzieci, więc Keith Richards chwali się 40 tys. wnucząt. I zapowiada, że niebawem będzie miał tylu potomków, że przeniosą Gwiazdkę na 17 XII, dzień jego urodzin.
Naukowcy potwierdzają, że byłoby to możliwe, gdyby tylko… było prawdą. Jak przystało na Strzelca, Keith Richards lubi być w centrum uwagi. Aby to osiągnąć, jest nawet gotów opowiadać brednie. Byle tylko podtrzymać swoją legendę ostatniego rock’n’rollowego świra. Ale jest tak przekonujący i rozbrajający, że czasem trudno oddzielić prawdę od bujdy. Jeśli wierzyć Richardsowi, wyśnił swój sen o sławie, a jeden z najsłynniejszych rockowych hymnów, piosenkę („I Can’t Get No Satisfaction”) skomponował i nagrał... przez sen.
Od dziecka zabierał do łóżka gitarę dziadka. Zresztą – jak sam mawia – „wciąż lubi sobie pobrzdąkać przed zaśnięciem”. W 1965 roku, w hotelu na Florydzie, miał przy łóżku jeszcze coś – mały szpulowy magnetofon, wówczas największa nowinka technologiczna. Tamtego wieczora do domu wrócił późno i po kilku głębszych. Walnął się na wyrko i… odpłynął. Rano zauważył, że taśma jest nawinięta na szpulę, jakby na niej coś nagrał. Kiedy ją puścił, usłyszał chwytliwy riff i 40 minut chrapania. – Pomyślałem: „Niezły kawałek na drugą stronę singla” – wspomina. Po drobnych przeróbkach i dopisaniu tekstu kompozycja zrobiła ze Stonesów największą muzyczną sensację roku 1965, potem stał się symbolem buntu młodzieży lat 60., a w końcu polski muzykolog Jan Weber nazwał go „XX-wiecznym odpowiednikiem V symfonii Beethovena”.
reklama
Nic podobnego nigdy już nie przydarzyło się Richardsowi, ale wciąż jest szansa na powtórkę z rozrywki. Bo jak przystało na zodiakalnego Strzelca, ma otwarty umysł i olbrzymią intuicję, czyli wszystko, czego potrzeba do odczuwania pozazmysłowego. Złośliwi komentują, że to zasługa nie tyle układu gwiazd, co substancji odurzających, które zażywał hurtem.
– Przez 10 lat byłem na pierwszym miejscu listy gości, którzy mają największe szanse na zejście z tego świata – mówił Richards dziennikarzowi brytyjskiego tygodnika „New Musical Express”. – I poczułem się bardzo źle, gdy spadłem z pozycji lidera – żartował. To, że przeżył lata 70., jest niemal cudem. A według diagnoz medycznych od 16 lat żyje „na kredyt”.
– To dzięki temu, iż zawsze dbałem o to, by narkotyki, które brałem, były najlepszej jakości – śmieje się. W jego słowach wyraźnie dźwięczy typowe dla Strzelca przekonanie, że nic złego nie może mu się przydarzyć. Opiekuje się nim najpotężniejsza planeta Układu Słonecznego – Jowisz (z łac. Fortuna Major, czyli „wielkie szczęście”) i to z niej Strzelec czerpie swoją niespożytą energię. Ale w trasie koncertowej dodatkowo czuwa nad nim i resztą zespołu ekipa medyczna, która regularnie go bada, a nawet – jak głoszą plotki – co jakiś czas przetacza mu krew...
W dziesiątym domu horoskopu Strzelca znajduje się Panna związana z Merkurym. Dzięki temu urodzeni w tym znaku lubią łamać bariery. Początkowo starzy wyjadacze traktowali Richardsa i jego kolegów z góry, a konferansjer, zapowiadający ich pierwszy koncert w Nowym Jorku, żartował, że „są długowłosi i teraz, czekając za sceną na występ, iskają się z pcheł”. Stonesi spodobali się jednak młodzieży. Wprawdzie nie grali własnych utworów, lecz ich interpretacje bluesowych standardów były pełne energii. Keith wspominał, że po jednym z występów w latach 60. dozorca zmiatał ze sceny sterty majtek i staników. Ponoć zameldował: „Dobry koncert, wszystkie siedzenia mokre”. Wreszcie Richards miał to, czego każdy Strzelec pragnie: sławę, pieniądze i dziewczyny. Jednak wbrew ogólnym zodiakalnym tendencjom, od 29 lat jest wierny żonie, byłej modelce Patti Hansen. Przedtem przez 12 lat żył z aktorką Anitą Pallenberg, matką trojga jego dzieci.
Strzelce są utalentowane, ale sztuka nie jest dla nich zazwyczaj celem, a jedynie sposobem na zdobycie sławy. Tymczasem Keith, gdy zaczynał karierę, nie myślał o sławie ani o pieniądzach. Zapatrzony w dziadka, który po pracy w fabryce muzykował na weselach i potańcówkach, chciał grać bluesa. Słuchał płyt, które sprowadzał z wytwórni w Chicago (co w niezglobalizowanym świecie wymagało wiele zachodu), a potem odgrywał je na dziadkowej gitarze. Pierwszy własny instrument dostał od matki na 15. urodziny. Dziś ma 69 lat i ponad tysiąc gitar (sam dokładnie nie wie, ile).
Urodzeni w tym znaku potrzebują kogoś, kto narzuci im reżim. Richards swojego prywatnego dyktatora odnalazł w koledze z zespołu – Micku Jaggerze (Lew). Gdyby nie on, Keith najchętniej cały czas grałby cudze bluesy. I nasz bohater doskonale o tym wie, lecz cały czas oskarża Jaggera, że dla popularności i pieniędzy wyparł się młodzieńczych ideałów. I dalej pozuje na luzaka. Pozuje, bowiem poza estradą i kamerami żyje jak dżentelmen. Słucha Mozarta, dużo czyta. W swojej posiadłości w Weston zgromadził olbrzymią bibliotekę. W przypadku kogoś, kto jak Richards ma w horoskopie Jowisza w Strzelcu, nie powinno to dziwić. Rozpierają go poważne ambicje duchowe i intelektualne.
Kiedy więc Richards nie gra na gitarze, lubi się zaszyć w swojej bibliotece. Czasem odbija się to na jego zdrowiu. W swojej autobiografii „Życie” wspomina, jak pewnego razu szukał anatomii Leonarda da Vinci. Wspiął się więc na drabinę. „Gdy wchodząc, chwyciłem półkę z da Vinci, wszystkie te cholerne książki runęły na mnie. Spadając, uderzyłem głową o biurko i straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, wszystko mnie bolało. »Chciałeś się czegoś dowiedzieć o anatomii«, pomyślałem i nie mogłem się nawet zaśmiać, bo brakowało mi tchu. A kiedy po trzech dniach ból nie ustał, pojechałem do lekarza. Okazało się, że złamałem żebro i przebiłem sobie nim płuco…”. Był rok 1998. Wtedy to z powodu Richardsa zespół The Rolling Stones po raz pierwszy przesunął tournée. Nie po raz ostatni, bo sześć lat temu spadł z palmy, na którą – jak pisali złośliwi dziennikarze – wspiął się po kokos. On twierdzi, że był to krzak i że się poślizgnął, bo nasmarował się olejkiem do opalania. Tylko czy wierzyć komuś, kto wciąż udaje luzaka?
Gdy Strzelec jest szefem…• Trzymaj w szafce szczoteczkę do zębów i bieliznę na zmianę. Nigdy nie wiesz, kiedy wyśle cię w podróż służbową... do Chin.
• Lubi robić pracownikom psikusy. Podmieni papiery na biurkach, wyśle mail ze szczekającym załącznikiem.
• Na wyjeździe integracyjnym jedną z atrakcji może być skok ze spadochronem. Nie skoczysz, nici z premii!
• Umie porwać za sobą ludzi, ale i popełniać gafę za gafą.
• Jest chętny do rozmów, więc się dogadacie. Zwłaszcza w nieformalnych okolicznościach.
• Nie zawsze mówi serio, więc gdy wita cię słowami: „Właśnie pisałem dla pani wypowiedzenie!”, zdobądź się na błyskotliwą ripostę.
Stanisław Gieżyński
fot. forum
dla zalogowanych użytkowników serwisu.