Strona 1 z 2
Nie jestem wróżką, jestem astrologiem – mówi Donka Madej. Kiedyś pracowała w teatrach, tłumaczyła sztuki. Dziś doradza ludziom, jak wybrać właściwy pociąg na stacji „życie”.
Trafiłam do niej przypadkiem. Przyjaciółka powiedziała mi: „Idę do niezwykłej osoby, chodź ze mną”. Zgodziłam się, choć już po drodze żałowałam. Bolała mnie głowa – początek migreny. Kiedy zaczyna się taki ból, wiem na pewno, że przez dwa dni nie puści. Koszmar.
Weszłyśmy do pięknego mieszkania na Saskiej Kępie. Monia z panią Donką zaczęły rozmawiać, a ja czułam się coraz gorzej. Po kilku minutach przyjaciółka rzuciła: „Oj, zapomniałabym, Joasię bardzo głowa boli”. „Acha”, powiedziała Donka. Zerknęła na mnie tylko i dalej rozprawiała o kościołach na Malcie. Po paru minutach po bólu nie było już śladu. Zniknęło wszystko, jak nożem uciął. Na migreny cierpię od 30 lat, coś takiego nie zdarzyło mi się nawet po najmocniejszych środkach przepisywanych na recepty i kosztujących majątek. Wybrałam się więc do pani Donki znowu – zapytać, jak to zrobiła.
Donka Madej pochodzi z Bułgarii. Tam zaczęła się pasja, która nie opuściła jej do dziś. Ta pasja może mieć różne imiona: duchowość, astrologia, ezoteryka… Niezależnie od tego, którą nazwę wybierzemy, rzecz sprowadza się do zainteresowania człowiekiem. Zrozumienia, co rządzi naszym losem. Od czego zależy, jaką wybierzemy w życiu drogę.
– W Bułgarii było wtedy inaczej niż w Polsce – opowiada. – Nie mogły powstawać stowarzyszenia, ale wolno było działać. Na przykład to, co teraz nazywa się medycyną niekonwencjonalną, stosowano na co dzień w publicznych szpitalach. Moja koleżanka wprowadziła tam akupresurę. Jeździła po całym kraju i uczyła tego lekarzy i pielęgniarki. Inny znajomy lekarz pracował w kopalni. I ta kopalnia kupiła mu aparat do irydologii, leczył też akupunkturą!
reklama
W Polsce wtedy było nie do pomyślenia, żeby w szpitalach uprawiać „magię”. A w Bułgarii w klinikach akademii medycznej pracowali radiesteci. Donka poszła kiedyś na spotkanie z profesorem, ordynatorem kardiologii. Otworzyła drzwi do jego gabinetu i stanęła w progu. Na podłodze zobaczyła wyklejone plastrami tajemnicze linie. – Niech się pani nie boi, to osie wschód-zachód, północ-południe. Za kilka godzin przyjdą radiesteci, będziemy robić pomiary na chorych.
Profesor miał na oddziale dwie sale. W jednej leżeli pacjenci leczeni klasycznie, w drugiej osoby z takimi samymi schorzeniami, które zgodziły się na terapię niekonwencjonalną. Co tydzień porównywano postępy. Radiesteta, inżynier z jakiejś fabryki, przekazywał chorym energię i… coś jeszcze. – Radiesteta skupił się, nabrał powietrza i je wypuścił. Do dziś nie rozumiem tego. Z jego ust wyszła mgiełka, która po chwili się rozpłynęła. Myślałam, że mam przywidzenia. „Co to jest?”, spytałam. „Ba, gdybyśmy wiedzieli”, odrzekł profesor. Badali to potem w Akademii Nauk, okazało się, że jest tam tysięczna część jadu żmii. A on przecież używany jest do leczenia. Ale skąd ten człowiek go brał? – tajemnica – opowiada Donka.
W Bułgarii Donka spotkała też profesora Łozanowa, twórcę Instytutu Sugestologii i Sugestopedii. To on wymyślił metodę szybkiego uczenia – dzięki sugestiom i wykorzystaniu podświadomości. Wiele się od niego nauczyła. – Łozanow mówił: „Jeśli chcesz coś w sobie zmienić, rób przez pięć minut dziennie to, czego najbardziej nie lubisz. I przez pięć minut nie rób tego, co lubisz najbardziej”. Dziś to nie do pomyślenia... A ja myślę, że to, z ilu rzeczy potrafimy zrezygnować, pokazuje, ile jesteśmy warci. Przychodzą do mnie ludzie z problemami, proszą o pomoc, ale ja wyraźnie widzę, że nie są gotowi niczego się wyrzec. A przecież bez tego nic się nie zmieni…
Teatr i psychotronika Z Bułgarii Donka wyjechała jako młoda dziewczyna. Przepowiedziała jej to wróżka. – Była bardzo stara. Nie pamiętam już wszystkiego, co mi powiedziała. Wiem tylko, że mowa była o podróży. Dalekiej i na zawsze. To się sprawdziło. Wyjechała, bo w Bułgarii, jak powiedziano jej bez ogródek, ktoś taki jak ona, z rodziny wrogów klasowych, pracę mógł znaleźć jedynie w fabryce. – A ja chciałam do teatru. Profesor w studium teatralnym poradził mi: „Spróbuj w Polsce”.
W Polsce zaczęła żyć w zawrotnym tempie. Razem z mężem pracowała w teatrach dramatycznych, jednocześnie w Teatrze Wielkim była reżyserem pomocniczym. Oraz suflerem i elektrykiem, a po nocach szyła kostiumy. Każdą wolną chwilę poświęcała Towarzystwu Psychotronicznemu, które zakładała z Lechem Stefańskim. Praca tam była dla niej źródłem siły.
– Żyliśmy pracą – opowiada. – Chcieliśmy tworzyć coś, co jest dla ludzi ważne. Mieliśmy różne sekcje – była radiestezja, bioterapia. Prowadziliśmy kursy. Byłam wiceprezesem do spraw kontaktów z zagranicą, zajmowałam się szkoleniami. Mieliśmy poczucie, że odkrywamy świat! Traktowaliśmy to bardzo poważnie – trwało dwa, trzy lata, zanim ktoś był gotowy. Teraz patrzę – sami geniusze naokoło! Po dwóch tygodniach już wszystko wiedzą i uważają, że mogą ludziom doradzać. Ja całe życie się uczę i nigdy nie powiem, że wiem.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.